2016-05-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kleszcze, a ja chcę jeszcze (czytano: 2490 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://adamklimczak.blogspot.com/2016/05/kleszcze-ja-chce-jeszcze.html
W Boże Ciało wybrałem się z Czarkiem na Ślężę. Wyjazd późno, bo po 9, czyli coś co mi się nie za bardzo podoba.
Bo napierać powinno się od samego rana. Dojeżdżamy tam przed 10, i tutaj potwierdzają się moje słowa - ekipa biegaczy o tej porze już wraca ze Ślęży, w czasie gdy my dopiero gramolimy się na szlak.
Na żółty szlak w stronę Przełęczy pod Wieżycą. Prowadzi on koło domu dziecka, by potem wspiąć się na stoki Gozdnicy. Potem wybiegamy na łączkę z głazem, chyba narzutowym, i już jesteśmy na przełęczy.
Z przełęczy zbiegamy w lewo na czarny szlak i ciśniemy nim. Przypomina mi się Górski Maraton Ślężański, i miejsce mojej wywrotki. Nawet gdy nie ma śniegu nie biegnie się komfortowo po lekko pochyłej drodze. Czarny szlak nie należy do moich ulubionych, ale trzeba przyznać, że potrafi być ładny.
Pogodę mamy dziś łaskawą, słońce nie operuje mocno, a temperatura w granicach 15 stopni. Mimo to targam na plecach dwie półlitrowe butelki z wodą. Czarny szlak jest poprowadzony po dawnym, utwardzonym kamieniami niemieckim szlaku, po którym bieg nie jest najprzyjemniejszy. Po drodze odświeżamy się przy źródle Joanny z pyszną, chłodną wodą. W ogóle w Masywie Ślęży jest wiele źródeł ułatwiających wędrówkę. Biegnąc lekko pofalowanym terenem docieramy do archeologicznego szlaku czarnego misia.
Przedtem mijamy jeszcze paru turystów. Teraz zbiegamy w dół, kamienistą ścieżką, która po jakimś czasie doprowadza nas do wypłaszczenia i tablicy zapowiadającej cmentarzysko kurhanowe. Szlak nie jest tutaj jakoś szczególnie uczęszczany, przedzieramy się przez krzaki, kurhanów nie widzimy, ale Czarek zaczyna się martwić, czy są tu kleszcze. Intuicja go nie myli, i po obejrzeniu się lokalizuje cztery kleszcze. Ja na sobie nie mam chyba ani jednego - możliwe że zasługa picia czystka. Dłuższa przerwa na te kleszcze, zostawiam w końcu Czarka i biegnę dalej, do rezerwatu archeologicznego ze skansenem. Przebiegam przez wał starożytnego grodziska i wbiegam na polanę z kilkoma odtworzonymi chatami ślężańskimi.
Tu spotykam panią, która zajmuje się tym rezerwatem, przy okazji będąc pomysłodawczynią i twórcą tutejszych szlaków archeologicznych. Wymieniamy uwagi dotyczące eksploracji zabytków wczesnosłowiańskich oraz przebiegu szlaków, a także tego, jak uchronić się przed kleszczami - dowiaduję się, że witamina B je odstrasza.
Czarek ulega kleszczowej psychozie, stwierdza że musi się opłukać w jakiejś wodzie, chrzani coś o kamieniołomie w Sobótce zachodniej. Chwilę z nim biegnę przez Będkowice drogą na Tąpadła, rozdzielamy się, wbiegam w ulicę Leśną i jak nazwa wskazuje, zaraz jestem w lesie. Biegnę jakimiś ścieżkami, cały czas blisko zabudowań. Jednak konsekwentnie gdzieś w kierunku szczytu, jak mi się wydaje. Po jakimś czasie dobiegam do linii energetycznej, która, jak wiem, prowadzi na sam szczyt, i ścieżką(albo i czymś podobnym do ścieżki) wzdłuż niej przekraczam czarny szlak, jeszcze jakąś drogę i już jestem w okolicach Ścieżki pod Skałami. W międzyczasie oglądam niektóre skały, a Czarek kąpie się w ośrodku wczasowym w Sulistrowicach, przy okazji będąc świadkiem przyjazdu policji do awanturujących się wczasowiczów.
Skręcam w Ścieżkę pod Skałami, by zaraz zejść z niej w kierunku szczytu, idąc za skałami, które pierwszy raz widzę. Posuwam się cały czas w górę wśród skałek przypominających pobliskie Skały Władysława, jednak to nie są one. Na mapie są one zaznaczone bez konkretnej nazwy.
W trakcie mojej podróży czasem są potrzebne ręce, by się dalej poruszać. W pewnym momencie teren robi się bardziej płaski, a ja słyszę i widzę ludzi, znajdujących się na czerwonym i żółtym szlaku, już w miejscu przed ostatnim podejściem na szczyt. I w tym miejscu znajduję pozostałości tzw. zagrody dla bydła.
Miałbym mapkę trasy, ale niestety Endomondo mi się zatrzymało na samym początku trasy, i dlatego mój brak znajomości topografii Ślęży pokutuje. Kilkadziesiąt wizyt na tej górze, a ja nadal nie wiem co i jak.
Ok, postanawiam odnaleźć Czarka. Zbiegam w szlak czarnego misia, który dochodzi do czerwonego z Sulistrowic w okolicach Świętego Źródełka. Zbiegam w dół, mijając paru zapalonych turystów. Po kilku minutach spotykam Czarka, z którym byłem umówiony, że będzie kierował się na Ślężę. Siadamy na kamieniu i spożywamy chałwę i czekoladę, pijemy wodę. Teraz na spokojnie pod górę, na sam szczyt. Po drodze łazimy jeszcze po starożytnym wale kultowym.
Jako że nie zamierzamy spędzać na wycieczce całego dnia, powoli myślimy nad powrotem. Czarek chce wracać prosto do samochodu. Co to, to nie. Mam swoje sposoby. Chwilę zbiegamy ze szczytu czerwonym szlakiem, gdy po prawej stronie zauważam ślad po starym niemieckim szlaku. Nakłaniam mojego kompana do "zobaczenia" co tam jest, co będziemy jak standardowi turyści po szlaku biegać i spokojnym ludziom przeszkadzać. Trafiamy na zarośnięty punkt widokowy, na którym już kiedyś byłem z Agi, zresztą nie jesteśmy tu sami, kilka osób właśnie wraca stamtąd na szlak. Stojąc na skale zauważam schody prowadzące w dół, już chyba mniej uczęszczane.
Tak jest, to słynna droga Eugenweg. Szybko docieramy do Zaułku Manteuffla (Manteuffels Ruh), którego właściwie szukałem. Dawniej, za niemca, miejsce to było popularne i zagospodarowane turystycznie. A sama skała jest dokładnie pod punktem widokowym, na którym byliśmy przed chwilą, nie wiedząc, co mamy pod sobą.
Biegniemy dalej Eugenweg, trasa dosyć mroczna i wąska, ale bardzo nam się podoba. Biegnie blisko szlaku, by potem trochę odbić w prawo, do kolejnych schodków. Szybko dobiegamy do Ścieżki pod Skałami, w miejsce, gdzie odchodzi szlak przyrodniczy. Czarek nie wie gdzie jest :) Chcąc wydłużyć nasz pobyt tutaj, daję mu wybrać drogę. Zamiast zbiec w dół szlakiem-choinką, on wybiera drogę ścieżką na południe, w stronę odwrotną od Sobótki. Dobiegamy do miejsca z którego ruszałem w kierunku moich nowo odkrytych skałek i zbiegamy drogą w dół, aż do czerwonego szlaku. Tutaj Czarek kapuje się gdzie jesteśmy. Chwilkę zbiegamy czerwonym i już czarnym szlakiem wracamy do przełęczy, a potem stokami Gozdnicy do samochodu.
Było miło, ale krótko. Przez brak pomiaru nie wiem nawet jak krótko, około 3 godzin. A o ilości kilometrów nie będę nawet spekulować, szlakiem nie biegłem to i nie potrafię określić nawet przybliżonej odległości.
Ale dzięki temu że krótko, to zdążę jeszcze na procesję. Na pewno mam jeszcze po co wracać na Ślężę, nie wszystkie tajemnice tej góry stoją przede mną otworem, jeszcze muszę trochę się tu pokręcić, znaleźć kilka ładnych miejsc. Mimo czekających tu na mnie kleszczy, bo jednego chyba znalazłem na sobie w sobotę, o dziwo wyglądało na to, że próbował się ze mnie ewakuować, zniesmaczony widocznie gęsto lejącym się ze mnie potem, nie napiwszy się wcześniej mej krwi. Marnie skończył.
Relacja ze zdjęciami
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |