2020-02-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Świt w Sandomierzu. (czytano: 799 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://dworekojcamateusza.pl/historia/
Gdy pracuje się na zmiany, to czasem coś się zatnie i nie da się spać. Niespanie 2 (nawet 3) dni to już dla mnie nic niespotykanego, zdarza się co jakiś czas. Bo przestawione godziny zasypiania to już norma.
Dzisiaj też.
Powinnam jeszcze skorzystać i pospać, ale nie potrafię już nawet trzymać zamkniętych powiek. Może gdyby było ciemno, ale przez okna wpada poranna szarówka. W końcu to już końcówka lutego, dni coraz dłuższe, wiosna idzie.
Zawsze gdy budzę się przy tym nasyceniu światła, jak obuchem wraca do mnie jeden poranek.
Mieliśmy kwaterę ulokowaną w uroczym dworku. Do wszystkich turystycznych atrakcji mieliśmy kilka kroków, ale mieszkaliśmy w otoczeniu drzew, jak w parku albo wręcz lesie. Wśród tych drzew żyła niezliczona ilość ptaków. Słyszeliśmy ich śpiewy i trele nawet przez zamknięte okna. Obudziliśmy się, gdy zaczynało świtać. Bez słów, które mogłyby sprofanować miejsce i czas uchyliliśmy okno. Leżeliśmy jeszcze w łóżku przytuleni, zachwycając się dźwiękami budzącego się dnia, wdychając zapach ciepłej, leśnej ziemi.
I chyba w tym szarawym jeszcze natężeniu światła, zaklęłam całą tę wzniosłość, którą wtedy czułam, bo od tamtej pory każdy świt ma w sobie coś wyjątkowego. I tę specyficzną nutkę tęsknoty.
Jestem trochę niewyspana.
Pewnie odczuję to najbardziej w ciągu dnia.
Ale ten świt...
I te wspomnienia.....
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |