2008-01-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXV Bieg Chomiczówki (czytano: 1489 razy)
Wybiegam zza zakrętu. Do mety pozostało nie więcej niż sto metrów, patrzę na stojący koło mety zegar... ale wszystko po kolei...
Przygoda z jubileuszowym XXV Biegiem Chomiczówki zaczęła się już dzień wcześniej, kiedy to w towarzystwie Ojli, Kaji i Konroza pojechałem niebieską Toyotą Corrolla po numer startowy.
Parkujemy w okolicach mety... a raczej miejsca, którego jutro wypatrywać będzie tysiąc par oczu. Wspinamy się do góry po schodkach, wchodzimy do budynku. Bardzo miła pani w pomarańczowej koszulce wskazuje nam drogę. W biurze zawodów napotykamy Roxi.
Obie debiutantki wydają się bardzo przejęte. Otrzymałem numer 549. Czy szczęśliwy? To się dopiero okaże. Najważniejsze, że w kolejności zaraz po Kaji ;)
Wydawałoby się, że to bieg jak każdy. Ukończyłem już ponad sto biegów na przeróżnych dystansach, więc czym się denerwować? Ale w nocy już nie jestem taki spokojny.... budzę się co chwilę, nie mogę spać, o godzinie 6:30 zrywam się z łóżka pewien, że zaspałem.
Tak jak się umówiliśmy, punktualnie na pół godziny przed dziewiątą przyjeżdża po mnie Jola. Dwie minuty później odbieramy Shemsi, a po kolejnych trzech minutach Kaję.
Dojechaliśmy na miejsce i mimo tak wczesnej godziny można tu zobaczyć wiele znajomych twarzy.
Mijają sekundy... Z czasem przeradzają się w minuty. Z każdą kolejną przybywa rozgrzewających się zawodników. I wystartowali.... spokojnie, to dopiero Bieg o Puchar Bielan, ja startuję godzinę później. Czas się przebrać i rozgrzać. Szatnia w samochodzie Joli to znakomity pomysł. I blisko i wygodnie. Truchtam wraz z Kają, Weroniką i Kaziem w stronę biura zawodów. Przez okno widzę finiszujących przyjaciół z Warszawianki – Michała i Kubę. No tak. Jedyne czego naprawdę mogłem być pewnym to fakt, że właśnie oni przybiegną pierwsi. Spoglądam za zegarek. Jeśli nie będzie opóźnienia, startujemy za 30 minut. Czas się rozgrzać.
Truchtam sobie spokojnie, mijają mnie kolejni uczestnicy III Biegu o Puchar Bielan. Po przebiegnięciu niewiele ponad kilometr zaczynam się rozciągać. Ogarnęło mnie niepokojące zmęczenie...
Powoli, zwartą grupą, udajemy się na linię startu. Życzymy sobie powodzenia, po czym udaję się bliżej linii startu. Teraz już każdy jest zdany tylko na siebie. A może wcale tak nie musi być? Obok mnie stoi Dominika. Już nie muszę biec sam ;) Krótkie rozmowy i start...
Zączęliśmy spokojnie... a przynajmniej tak nam się wydaje... Spoglądam na prawo, obok nas biegnie Robert Celiński. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że czas zwolnić. I tak powolutku stawka się rozciąga, to my mijamy kogoś, to ktoś mija nas.
Z Dominiką biegnie mi się wyjątkowo dobrze. Akurat tempo właściwe. Mocne, ale powinienem dać radę. Zamieniamy się na prowadzeniu, raz prowadzi Dominika, a raz ja. Przebiegamy koło szkoły, gdzie kibice dopingują wszystkich na trasie. Biegniemy dalej, tym razem Dominika prowadzi. Zaczyna mieć znaczną przewagę nade mną. Nie wiem co się ze mną dzieje. Tak wcześnie? Kryzys? Nie mogę teraz odpuścić, trzeba przycisnąć. Doganiam Dominikę i kryzys przemija. Nie taki kryzys straszny... ale wróćmy do samego biegu.
Wybiegamy z osiedla, gdzie słychać muzykę i wrzawę kibiców. Co chwilę słychać „Brawo Dominika!”, „Brawo Bartek!”, „Tak trzymajcie, jest dobrze!”. Spoglądam na Dominikę, wydaje się być dużo mniej zmęczona ode mnie. Przebiegamy koło tabliczki głoszącej światu, że piąty kilometr już za nami. Dominika twierdzi, że biegniemy za wolno. Spoglądam na zegarek – minęło zaledwie 19 minut i 53 sekundy od startu. A przecież mieliśmy biec na godzinę z dwuminutowym hakiem? No ale to już nie ważne. Koncentruję się na tempie, na oddechu, dogania mnie Benek. Teraz on prowadzi naszą grupę. Dominika zaczyna słabnąć. Oglądam się do tyłu. Jest coraz dalej. Nie dobrze... przecież ja też biegnę coraz wolniej. I tak mijają kolejne kilometry... Raz prowadzi Benek, raz prowadzę ja. Po raz drugi dzisiaj mijamy te same uliczki i chodniki. Kibice koło szkoły krzyczą na całe gardła, my biegniemy dalej, przez osiedla, dobiegamy w okolice startu. Słyszę głos Kasi i Kamila, krzyczą, że dobrze biegnę, żebym tak trzymał. Koło tabliczki z napisem „10km” mija nam 40 minut i 8 sekund biegu. Patrzę do tyłu, Dominika tuż za nami. Jeśli się nie mylę, zrobiła właśnie życiówkę na 10km. Wybiegamy na ostatnie okrążenie. Zostało już tylko 5000 metrów, czyli czas na finisz. Coraz częściej wyprzedzamy dublowanych zawodników, Benek zaczął mocno przyspieszać i ma już nade mną dużą przewagę. Koncentruję się na własnym biegu. Przebiegam przez pasy, słyszę klaksony, strasznie się zakorkowała ta ulica. Ale to na szczęście nie mój problem ;)
Znowu mijam te same alejki, budynki, szkołę. Doganiam Ojlę i Shemsi. Krzyczą coś do mnie. Jestem już bardzo zmęczony i przejęty finiszem. Nie rozumiem ich słów, ale byłem pewien, że mnie wspierają. Biegnę dalej, na osiedlowe uliczki. Mijam Grzesia i Kociembę. Tym razem słowa Pawła brzmią głośno i wyraźnie. „Dogoń Szkieleta!” krzyczy. Patrzę do przodu, mam straty ok 100 metrów. Może być ciężko, ale czemu nie spróbować? Do mety nie więcej niż kilometr, więc co mam do stracenia? Przyspieszyłem dublując kolejnych zawodników, zbliża się meta, słyszę kibiców i piosenkę „We are the champions”. Wybiegam zza zakrętu. Do mety pozostało nie więcej niż sto metrów, patrzę na stojący koło mety zegar. Jest niewiele ponad godzinę. Sprint do mety i... rekord życiowy poprawiony o około osiem minut! Spoglądam na wyświetlacz koło mety, który pokazuje „Bartłomiej Różycki – 01:00:24”. Jestem niesamowicie szczęśliwy, po kontuzji nie czułem się tak pewny, a na pewno nie do tego stopnia, żeby atakować godzinę. Zginam się w pół próbując złapać oddech. Przechodzę dalej. Już medal wisi u mojej szyi. Podchodzę do Benka, przybijamy sobie piątkę, wiemy, że razem odnieśliśmy sukces. Wszyscy troje... No właśnie, gdzie Dominika? Odwracam się do tyłu, powoli zaczyna dochodzić do siebie ;) Podziękowaliśmy sobie serdecznie za współprace, wszyscy pobiegliśmy lepiej niż się tego spodziewaliśmy. Byliśmy niepokonani jak trzej muszkieterowie ;)
Podbiegam do Kamila, po swój dres, zakładam go. Podczas biegu krótkie spodenki były w sam raz, ale jak już ochłonąłem... dreszcz zimna przeszedł mi po plecach. Idę potruchtać, czuję jak moje nogi ledwie się ruszają. Mija mnie wiele znajomych twarzy, ale zbyt skoncentrowanych na finiszu by mnie dostrzec. Dobiegam z powrotem na metę, a tam już odpoczywa moja najszybsza podopieczna. Pobiegła znacznie szybciej niż się spodziewaliśmy, 1:21:41 w debiucie, to naprawdę coś. Poszliśmy się czegoś napić, wracamy i dobiega Shemsi, za nią Ojla. Finisz Weroniki był piorunujący, to zapewne zasługa przebieżek, które biega przy praktycznie każdym treningu. Patrzę na zegarek i kolejne zdziwienie. Również pobiegła znacznie szybciej niż wszyscy oczekiwaliśmy. I jeszcze ten finisz... ;)
Wywiesili już nieoficjalne wyniki, szukam siebie i jestem... 96 miejsce w OPEN i 3 w kategorii wiekowej! Nie mogę w to uwierzyć. Sam nie liczyłem na to, że mi się to uda. To jeden ze szczęśliwszych dni w moim życiu!
Podjechaliśmy do szkoły. Przebrałem się, napiłem i podchodzę do Dominiki. Jeszcze raz jej dziękuję. Gdyby nie ona, to nie wiem, co by było... tak właściwie to wiem, zacząłbym za szybko ;)
Wołają mnie chłopaki z Gymnasionu. Podchodzę do nich, zajęli mi miejsce. Krótka przemowa i dekoracja. Najpierw dekoracja Biegu o Puchar Bielan. Mijają minuty, zaczęła się dekoracja Biegu Chomiczówki. Najpierw OPEN i kategoriami. Zaczęło się od kobiet. I w pewnym momencie niesamowity hałas. To Joasia zajęła 3 miejsce w kategorii wiekowej i 6 miejsce w OPEN!
Nikt chyba nie dostał takiego aplauzu. Później przeszło do mężczyzn. Najmłodsza kategoria i ja na trzecim miejscu. Wychodzę również w gromkich okrzykach, ale nie aż tak głośnych jak przy Joasi. Wręczono mi nagrody i bardzo atrakcyjną statuetkę złotej Nike. Wróciłem do swoich. Wszystko było super, oprócz koszulki którą dostałem, troszkę za mała ;)
Skończył się bieg i wracając do domu wstąpiliśmy do „Maski”, w bardzo sympatycznym towarzystwie świętując sukces mój i Joasi.
Na końcu pragnę podziękować organizatorom biegu. Teraz gdy wiem, jak ciężko jest zorganizować porządną imprezę, bardziej doceniam pracę orgów, oraz ogromne podziękowania wysyłam w stronę Dominiki i Benka. Bez was nie było by niczego!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |