2019-01-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ale Kambodża!! – czyli o Wiśle, co nie chciała Szweda. (czytano: 610 razy)
Koniec roku to wzmożony ruch na łączach i w eterze. Święta, święta i po świętach oraz kolejny obrót Ziemi wokół Słońca to pretekst, żeby zarzucić przypadkowo znajomych życzeniami. Największą moc rażenia maję te, które wysyłane są w formie pląsających reniferów lub migotających pasztetów z bombkami.
Dzyndzające życzenia przesyłane do #TresExpertosMundialos w tym roku przeplatane były prośbami o wyjaśnienie sytuacji piłkarskim klubie Wisła Kraków. Kto zaczął i dlaczego, jacy politycy maczali w tym palce i od kiedy było wiadomo, że ta transakcja to afera.
Jest dużo ciekawszych zajęć w sezonie od Wigilii do Wielkanocy, ale w krótkich żołnierskich słowa uchylimy rąbka tajemnicy poliszynela. Na zdrowie, do Siego! I nie macie za co dziękować!
Od czasu, kiedy Wisła K. nazywana pieszczotliwie „Białą Gwiazdą” urwała się z kabla panu Cupiałowi, cierpi na zawirowania i brak gotówki. 200 baniek zainwestowanych przez Telefonikę Wisełka wciągnęła nosem jak Al Pacino działkę koki w kultowym filmie. Beknęła i już o nich zapomniała. Nieopłacani od pół roku futboliści snuli się po bisku głodni i markotni.
Na początku grudnia na ratunek rzuciła się sieć aptek Słoneczna oraz lokalny koncern o zasięgu globalnym i angielskiej nazwie FoodCare. Symbioza i synergia widoczne były na pierwszy rzut oka. Trochę witamin, parę słoików korniszonów i Liga Mistrzów w zasięgu. Armadę inwestorów wzmocniły dwie kolejne firmy Antrans i Let’s Dance, które wariowały od nadmiaru nie maja gotówki. Dziennikarze złaknieni kontentu łykneli temat jak bocian żabę, splunęli wierszówką i głęboko weszli w temat analitycznie.
Niektórzy zaczęli poważnie się martwić, że tak potężna finansowo Wisła zdominuje polską ligę i może zacząć skupować najlepszych zawodników. W Realu, Juwentusie i Jagielloni Białystok rozdzwoniły się telefony. Po dwóch dniach wszystkim ulżyło. Inwestorzy po szybkim revju, audycie i wizycie w toaletach wywiesili białą flagę.
Była już połowa grudnia i widmo degradacji do IV ligi zaczęło przybierać na wadze. Tak, jakby gra w IV lidze była jakimś szkorbutem lub inną plagą etipską.
Czas mknął jak lewoskrzydłowy po witaminach z aptek Słoneczna i do gry weszli inwestorzy zagraniczni. Tu zawsze robią wrażenia angielskie nazwy, trudne nazwiska i firmy z uznanych ośrodków finansowych. Musi być też polski łącznik, który nie ma kasy, ale wszystko koordynuje i w nagrodę zostanie prezesem. Trzeba też zastosować sprawdzoną metodę. Wybrano metodę „na Macierewicza”, który wytropił transakcję sprzedaży francuskich korwet za półtora dolara sztuka. Ale o tym dowiedziano się z lekkim poślizgiem, więc nie wyprzedzajmy konia przed wozem.
Klub sprzedano i do dziś nie ma zgody za ile. Czy za 12 baniek, czy za złotówkę i obietnicę 12 baniek? Skądinąd wiadomo, że nikt ci tyle nie da, co może obiecać kambodżański książę.
W roli polskiego łącznika wystąpił pan Pietrowski, a inwestorami są francuski biznesmen kambodżańskiego pochodzenia z rodziny królewskiej oraz Szwed-finansista szwedzkiego pochodzenia z fryzurą na czeskiego hokeistę z lat siedemdziesiątych. Nazywa się Mats Hartling, ale to nie ma żadnego znacenia.
Fundusze, które za nimi stoją to (im)potentaci finansowi Alelebiega i Noble Capital Partners. Oczywiście z Luksemburga, Londynu i Sztokholmu, no bo jakże inaczej.
Wiadomość o tej ostatniej firmie zaskoczyła przy goleniu bankowca Leszka Czarneckiego. Za cholerę nie pamiętał, że kupuje klub piłkarski. Na szczęście szybko się wyjaśniło, że jego Noble Bank łączy z Noble Capital jedynie brak pieniędzy.
Kambodżański biznesmen podszedł do transakcji bardzo poważnie. Kupił sobie bilet na WizzAir i pożyczył parasolkę od krewnego. Też księcia z królewskiego rodu i przyleciał do Krakowa. Tu godnie przyjął go prezydent miasta, profesor zwyczajny Jacek Maria Majchrowski. Inwestor zrobił na nim bardzo dobre wrażenie. Po spotkaniu Jacek Maria wyrażał się o nim z dużą estymą jako „skośnookim dżentelmenie”, zgodnie z wymogami powszechnie znanej krakowskiej uprzejmości.
Przygotowaną po angielsku umowę podpisały wszystkie zainteresowane strony i z radości pani Prezes od razu zrezygnowała z funkcji. W poszukiwaniu obiecanej kasy w wysokości 12 baniek jego wysokość Ly Vanna udał się do USA. Pieniądze miały być na koncie Wisły do 28 grudnia. Ale już nad Atlantykiem książe doczytał, że Wisła nie ma gruntów, na których mu bardzo, ale to bardzo zależało. Od tego rozbolał go brzuch. Pomyślał: „Jak to dobrze, że nie mam pieniędzy. Wyszedłbym na głupka”.
Na gościnnej i złaknionej funduszy małopolskiej ziemi zarząd Wisły też uznał, że warto przeczytać, co podpisali. Większość myślała, że sprzedała klub za 12 baniek, a tu tylko obietnica pożyczki. Kilku się zdenerwowało, a kilku rozchorowało. Na szczęście nadszedł Nowy Rok i można było z ufnością i optymizmem popatrzyć w czarna przyszłość. Wszyscy się cieszyli, że nie podpisali umowy po kambodżańsku. Można byłoby stracić i Wawel i smoka.
Po Nowym Roku umowa wreszcie dotarła do jedynego prawnika, któremu chciało się ją przeczytać za darmo. Świadczy to o jego stabilnej pozycji zawodowej i że ma dużo wolnego czasu.
Z odsieczą ruszyli też kibice Wisły. Powołali Towarzystwo Sociopatos Wisła K., żeby ich nie mylić z Wisła Sharks i SKWK. Zebrali od rana 50 koła dla Zorana. Ten najpierw wyzwał działaczy, potem ich wezwał do działania i na koniec oddał sprawę prawnikom. Jak mu klub szybko nie zapłaci, to on rozwiąże umowę i nie będą mogli go sprzedać. A kibice nie chcą, żeby Arsenić stał się arszenikiem. I tak kibice poznali z autopsji odwieczny dylemat inwestora: trzeba najpierw włożyć, żeby móc wyjąć.
Z dużym rozbawieniem #TresExpertosMundialos będą się przyglądać kolejnym epizodom tej opery mydlanej z finansowym gangiem Olsena w akcji. Jak nam wichura nie poprzewraca słupów z ta tanią energią z węgla i będzie to czym, to dopiszemy.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |