2013-10-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Koniec sezonu (czytano: 1355 razy)
Docelowym startem jesieni był maraton w Poznaniu. Szykowałem się do niego od początku czerwca – cztery i pół miesiąca wielu wyrzeczeń i ciężkich treningów. Z kilku względów, o których wspomniałem już ostatnio bieg kompletnie mi nie wyszedł. Pełen sportowej złości już po kilku dniach zdecydowałem się na poprawkę w Toruniu. Czułem że błyskawicznie wracam do pełnej dyspozycji, sobotnie 15km BC2 poleciałem na olbrzymim luzie mięśniowym i oddechowym co pozwoliło dość optymistycznie patrzeć na kolejny start. Taki naładowany nazajutrz nie hamowałem się specjalnie na leśnym rozbieganiu i to był właściwie początek końca dobrego… W kolejnych dniach chyba „zeszły” już ze mnie całe góry i nie biegało się już tak swobodnie. Ostatni trening zrobiłem w piątek rano (urlop w pracy). Do Torunia pojechałem w sobotę po obiedzie, odebrałem pakiet i podjechałem na nocleg w pensjonacie. Problemy ze snem nie skończyły się niestety, co na pewno odbija się na dyspozycji. Niedziela powitała mnie nieśmiałym słońcem i lekkim wiatrem, ale już po kilku godzinach zachmurzyło się, także zdecydowałem pobiec w czapce z daszkiem w razie opadów. Na Stadion Miejski, gdzie zlokalizowano metę podjechałem godzinę przed startem. W okolice startu odjeżdżały podstawione autobusy i na 30minut przed godziną „0” zacząłem krótką rozgrzewkę. W czole stawki wśród faworytów dostrzegłem, poza zgłoszonymi Kamilem Sierackim z Inowrocławia (późniejszym zwycięzcą) i Marcinem Nagórkiem, Krzyśka Bartkiewicza, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Było jeszcze kilku anonimowych dla mnie gości zza wschodniej granicy. Taktycznie chciałem pobiec na złamanie granicy 2:40, co dawało 19minut na każde 5km (tempo 3:48/km). Myślałem że może warto by się trzymać Łukasza Zimmera, który miał biec właśnie na ten wynik, tylko pechowo nie mogłem go wypatrzyć na starcie, a już podczas biegu średnio na rękę było mi oglądanie się za nim – biegłem swoje … Początek nawet mi wyszedł, nie dałem się ponieść emocjom , choć kusiło mnie żeby zabrać się z Marcinem Nagórkiem, który biegł niewiele szybciej. Mocno się zdziwiłem kiedy trzymając równe tempo minąłem Marcina na 8km (pisał na swoim blogu w optymistycznym wariancie o wyniku 2:34). Po 10km miałem kilkanaście sekund zapasu i niestety przyspieszyłem. Trafiały się kilometry nawet szybsze niż 3:40. Ale biegło się świetnie. Od 19km zaczęła się walka z wiatrem – niestety praktycznie aż do samej mety. Sporo energii kosztowało trzymanie narzuconego tempa. Półmetek minąłem z zapasem aż 1,5minuty względem zakładanego wyniku. Nawet długo udawało mi się toczyć tą nierówną potyczkę z podmuchami wiatru. Dopiero 28-my kilometr jako pierwszy wyszedł mi z czwórką z przodu (równe 4:00), ale jeszcze kilka razy udało się zejść poniżej 4`. Po 30km moja nadróbka stopniała do niecałej minuty. Kiedy na 35km minął mnie Łukasz Zimmer w asyście dwóch rowerowych wiatrochronów i na dodatek zaczął padać zimny deszcz studzący mięśnie wszystko mi się posypało. Nasiliły się skurcze łydek i ud, a tempo zaczęło drastycznie spadać. Kolejne kilometry człapałem między 4:30-5:00. Czterdziesty pierwszy kilometr w 5:05 i kolejny w 5:11 najlepiej obrazują stan mojego samopoczucia. Już na stadionie ostatnie 195m finiszowałem w żałosnym tempie 4:49. Doczołgałem się na metę z czasem 2:48:49 co dało mi 10m. w klasyfikacji Open, 5m w kat. M-30 i ku uciesze chociaż przyjemne zwycięstwo w Mistrzostwach Polski Samorządowców, które pomogło mi przełknąć kolejną gorzką pigułkę startową.
Co teraz? Konieczny reset, od 18.11 planuję serię 10 zabiegów w kriokomorze, ale pewnie już kilka dni wcześniej wrzucę na ruszt jakieś delikatne truchty chociaż co 3dni. Dojdzie pewnie trochę roweru i basenu. Regularne treningi chcę wznowić z początkiem grudnia. Mimo dość wysokiego kilometrażu sądzę że brakuje mi trzydziestek i urozmaiconej siły biegowej (praktycznie ograniczałem się tylko do podbiegów i kilku krosów). Kolejny maraton w połowie kwietnia (Łódź lub Orlen). W bieżącym sezonie zrobiłem nowe życiówki na 5, 10 i 21km. Boli tylko, że nie wyszło na tym kluczowym koronnym dystansie. Myślę jednak że ciężka praca ostatnich kilku miesięcy zaprocentuje w przyszłości i ułatwi kolejne przygotowania.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Sylw3g (2013-10-28,15:29): Nie wyszło. Szkoda. W końcu wszystko zaskoczy i się uda, musi ;) Gratki maurice (2013-10-29,11:25): Dzięki Sylwek, przyczyn skurczów doszukiwałbym się poza niedawnym Poznaniem również w odwodnieniu. Piłem zdecydowanie za mało bojąc się kolki z przepicia - trochę błędne koło się wytworzyło.. Pzdr Sylw3g (2013-10-29,14:31): Odnośnie skurczy na maratonie, to często przewija się w relacjach zażywanie jakiś porcji magnezu w czasie biegu. Nie wiem na ile to rzeczywiście pomaga, ale ponoć niektórym to coś dało i od teraz zawsze biorą takie odżywki na trasę. Może warto kiedyś się będzie nad tym pochylić. Jeszcze tak a propos przyczyn, to oprócz odwodnienia mogła mieć wpływ sama pogoda. Deszcz w połączeniu z wiatrem uderzając na rozgrzane do czerwoności mięśnie też mógł dodać coś od siebie. Sylw3g (2013-10-29,14:33): Eh - "Jakichś"! - Nawet nie ma opcji edytowania na tym portalu :"( krunner (2013-10-29,17:59): Hej! Zgadzam się z Sylwkiem, wkrótce te wszystkie elementy - trasa, forma, pogoda, taktyka biegu zatrybią i Ci się uda, jestem pewien na 100% - wiek ok :), poziom zaangażowania - mega :) Blackdog (2013-10-30,14:32): Głowa do góry będzie dobrze. Maraton uczy pokory ale będzie na pewno ten z którego będziesz zadowolony.
|