2015-11-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXVII Goleniowska Mila Niepodległości i Bieg GAZ-SYSTEM S.A. (czytano: 764 razy)
Święto Niepodległości 2015
Ostatni start w sezonie, Goleniów 10km, i jednocześnie mój mały jubileusz. Dokładnie rok temu zaliczyłem swój pierwszy start właśnie tutaj.
W czerwcu, po "Błękitnej Wstędze" przeleciało mi przez myśl, że właśnie w Goleniowie mogę złamać 40min/10km. To mogłoby być świetne zakończenie sezonu i piękne poprawienie wyniku z ubiegłego roku (niespełna 50min). Niestety, plany pokrzyżowała mi 3-tygodniowa przerwa, która wywróciła do góry nogami priorytety. Plan na koniec roku to spokojne dobieganie do Goleniowa i próba ugryzienia 41min. Przy sprzyjających warunkach.
Dzień startu zaskoczył mnie od samego rana. Zawsze przed zawodami czuję lekki niepokój, rzadko zdenerwowanie, a tu... nic. Pełen luz, nawet nie biegam do kibelka częściej niż zwykle. Czyżbym w końcu nauczył się podchodzić do startów z należytym dystansem? Na to wygląda! Miłe uczucie :-)
Pakujemy się z Pauliną (udało mi się ją przekonać do startu), zabierając w sumie niewiele rzeczy. Pogoda ma być prawie idealna. Lekki wiatr, ewentualnie przelotny deszczyk, ok. 13C. Decyzja, że biegniemy na krótko to raczej formalność, chociaż Paulina na wszelki wypadek bierze coś dłuższego. Potem Paulina odwozi chłopców do dziadków a ja dla zabicia czasu bawię się zegarkiem...
Symulator wyścigu w zegarku to funkcja, do której zawsze podchodziłem z lekkim uśmiechem. No bo jak niby taki zegarek, tylko na podstawie moich treningów, może wiedzieć, że jestem w stanie pobiec dyszkę w... 39:48?! Cholera, to pobudziło moją wyobraźnię. Co prawda w ciągu dwóch tygodni przed zawodami zrobiłem dwa testy, które potwierdziły, że jestem na dobrej drodze do 40min, jednak z drugiej strony mam świadomość tego, że powinienem jeszcze zaliczyć mocne dwa tygodnie wybiegań. No ale przecież, nie można się skupiać na zbytniej analizie. Zegarek mówi, że będę miał 39:48 to musi mieć rację! Przypomniało mi się, że w biegu startuje Rafał, który ostatnio zaniedbał lekko treningi, ale to oznacza, że będzie biegł gdzieś w granicach 40min. Postaram się go złapać przed biegiem i zapytam czy możemy pobiec razem.
Paulina wraca i od razu zauważa, że jestem już mocno nakręcony. Mówię jaki jest plan i idziemy na busa, którym jedziemy z ekipą RunGryfu. Ostatni duży start więc zebrało się sporo ludzi, musieliśmy wziąć większego busa ;-) Siadam z Andrzejem i podpytuję o jego strategię, a bardziej chcę się dowiedzieć jaki ma plan na złamanie 45min. Ani piśnie skubaniec. Trochę narzeka na kręgosłup, jednak widać że chłop mocny jest tego dnia.
Na miejscu jesteśmy ponad 2h przed startem i parkujemy blisko linii startu, jest więc chwila na logistykę... Jak zwykle za mało toalet, zarówno tych stacjonarnych jak i przenośnych. Nieważne, da się z tym żyć. Szybki odbiór pakietów i mamy jeszcze trochę czasu na rozmowy o wszystkim i o niczym. Przez chwilę pada jeszcze lekki deszczyk, ale po krótkim czasie postanawia opuścić już nas do końca zawodów. Można więc się spokojnie przebierać.
Przed zawodami śmialiśmy się z zeszłorocznego zdjęcia całej grupy, ludzie się zmieniają. Na mnie największe wrażenie zrobił Andrzej, który rok wcześniej wyglądał jakby go obiektyw mocno rozciągnął na brzegu matrycy :D Umawiamy się, że zrobimy podobną fotkę, tym razem w dużo większym gronie. Zbiórka o 14-ej. Biegnę więc się rozgrzać. Tradycyjny truchcik i trochę szybkiego rozciągania. Na koniec spotykam w końcu Rafała (przyczaił się z aparatem niczym rasowy paparazzi). Ustalamy, że spotkamy się na starcie i pobiegniemy razem. Zarówno jemu jak i mi powinno być łatwiej. Nie przeciągam rozmowy bo przecież trzeba jeszcze zrobić grupową, RunGryfową fotkę. Nie chcę, żeby koleżanki i koledzy musieli na mnie czekać. Przybiegam o umówionej porze i okazuje się, że niepotrzebnie się martwiłem. Zdjęcie zrobione, nie czekali...
Pozostaje 30min do startu, kręcę się więc trochę w okolicy startu. Spotykam Marka, który nazbyt częstym opowiadaniem o bieganiu w pracy (trochę niechcący) zainspirował mnie do uprawiania tego sportu. Marek, zawsze będę Ci wdzięczny. Rozmawiamy chwilę i udaję się na dalsze poszukiwania. Znajduję w końcu Rafała, czyli już jest dobrze. Zamieniam jeszcze kilka słów z Łukaszem. Próbuję go nastraszyć, że będę się trzymał jego pleców do 8-go kilometra a potem się urwę. Jestem chyba za mało przekonujący, w sumie to nawet sam w to nie wierzę. Łukasz będzie się ścigał raczej z Adam, który stoi obok, a ja - ze swoim pomysłem na 40min.
Czuję się tego dnia bardzo dobrze. Pełen spokój więc powinno być dobrze.
Plan minimum - 40"55 (poprawiam życiówkę Tomka o sekundę). Plan maksimum - 39"59 (wiadomo o co chodzi). W ostatniej chwili przypominam sobie, że Zbyszek ma życiówkę w okolicy 40"35. A może mały psikus i uda się urwać sekundę? ;-)
Wystartowaliśmy, trzy okrążenia przed nami. Patrząc na wyniki z zeszłego roku, aspiracje w okolicy 40min uprawniają mnie do ustawienia się z przodu stawki. Nie trzeba się więc zbytnio przepychać na początku. W po kilkuset metrach zrównujemy się z Rafałem. Trochę mnie zaskoczyło, że to on mnie dogonił :-) Pierwszy kilometr w ok. 3"55. Jest dobrze. Chcemy pobiec pierwszą połowę dystansu tak aby na drugiej zostało jeszcze trochę rezerwy. Drugi i trzeci kilometr w ok. 4"00-4"02. Na trzecim co prawda lekko zwolniliśmy na podbiegu ale to w wyniku dobicia do małej grupki, której tempo nas chwilowo zdominowało. Zostawiamy chłopaków i gonimy dalej. Czwarty kilometr - 3"51.
Pierwsze kółko za nami, ale ten ostatni kilometr był trochę za szybki. Mam jednak świadomość, że to za sprawą kibiców, którzy głośno dopingują na ostatniej prostej. Jest dużo aparatów, jakaś kamera, a wtedy kontrola tempa trochę mi umyka. Ale nie, to nie to. Po chwili zdaję sobie sprawę, że to Rafał przyspieszył a ja już nie biegnę obok tylko trzymam się jego pleców. Chwilę później wciąga jakiegoś szota z kieszeni i na lekkim podbiegu zaczynam do niego tracić. Piąty kilometr jeszcze lekko powyżej 4min - czas na półmetku mam ok. 19.57, całkiem nieźle. Niestety na szóstym trochę się usztywniłem. Żeby za bardzo nie zwolnić na dłuższym odcinku dogoniłem małą grupkę, która biegła nieznacznie szybciej ode mnie. Tuż przed nią był Rafał. I to był błąd, bo grupka mocno zwolniła czego nie odczułem w nogach a zobaczyłem dopiero na zegarku. Straciłem 10sek na 6-ym kilometrze.
Kolejne dwa kilometry, w międzyczasie kończy się drugie kółko, biegnie mi się już bardzo dobrze. Odrobiłem nieco dystansu do Rafała, szkoda, że nie mogę już zejść poniżej 4min/km. Na 9-ym próbuję jeszcze przycisnąć, brak mocy zaczyna być już odczuwalny - 4"10 i już wiem, że 40min jest poza zasięgiem. Nie odpuszczam jednak do samego końca i wpadam na metę mniej więcej w chwili, gdy zegar przełącza się na 40"30. Szczęśliwy, nowa życiówka, oficjalny czas 40"32. Na początku roku brał bym taki wynik w ciemno. W tym momencie zastanawiam się przez moment, czy mogłem dać z siebie więcej? Tak, była jeszcze delikatna rezerwa, ale urwałbym z 10 sekund może 15. A przecież trzeba mieć jakieś cele na przyszły rok. Jeszcze rozmienię te 40min! :-)
Dla mnie to już koniec biegu, ale nie koniec zawodów. Gdzieś na trasie jest jeszcze Paulina. Gonię więc do busa, narzucam wiatrówkę i wybiegam na poszukiwania. Mijam Mirka z Markiem, potem niespodziewanie Krzysiu (miał być raczej czerwoną latarnią biegu), dalej Ada i chwilę później Paulina. Trzyma się jeszcze całkiem nieźle a do mety już tylko niecałem 1,5km. Chyba miała ochotę się rozgadać ale szybko dałem jej do zrozumienia, że pogadać to możemy na mecie. Do końca staram się ją dopingować i zachęcać do wyprzedzania kolejnych dziewczyn na trasie. Z przyjemnością patrzę jak przyspiesza na ostatnich 500m i połyka kolejne dziewczyny. Żeby nie było im za smutno to zachęcam, żeby one z kolei goniły Paulinę :-) Podchwytują pomysł i w pewnym momencie goni za nami z dziesiątka uśmiechniętych dziewczyn :D Paulina wpada na metę z czasem poniżej 56min, świetny wynik. Dziękuję jej za bieg i w jej imieniu dziękuję również Małgosi (najładniejszy uśmiech zawodów), którą wyprzedziliśmy przed samą metą.
Koniec zawodów. Nie, jeszcze chwilka :-) Wracając do busa zauważam, że do mety zbliża się pan Henryk. Zawsze obiecuję, że będę na niego czekał z wodą. Gonię więc do mety, zwalniam przy punkcie z wodą, która się skończyła... Duży minus dla organizatorów. Wody było jak na lekarstwo i tylko jeden stolik z kubkami. Jak na ponad tysiąc osób to zdecydowanie za mało! Już rozumiem dlaczego tak często słychać było karetki. Dobra, wody nie ma więc mogę tylko pogratulować Ewie i Heniowi, którzy są już na mecie. Mogę tylko pomóc zdjąć czipy z butów i uśmiechnąć się na wspólnych fotkach :-)
Wracam do busa, przebieram i w zasadzie to już koniec. Żurek na pożegnanie z Goleniowem i losowanie zegarków (tradycyjnie nie wygrywam) i można odjeżdżać z obowiązkowym piwkiem w ręku ;-) Czekamy jeszcze dłuższą chwilę na Marka i Mirka bo gdzieś się zapodziali i wreszcie wracamy. Dziękuję ekipie RunGryfu za wspólne starty przez cały rok. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również spotkamy się w Goleniowie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu szczupak50 (2015-11-15,12:40): Gratuluję życiówki.Wyjątkowo mnie nie było, więc przeczytałem wszystko mimo,że długie.
|