2018-08-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Leśny Cross w Łukcie, czyli jak zostałem biegowym dziadkiem (czytano: 2253 razy)
Leśny Cross w Łukcie, czyli jak zostałem biegowym dziadkiem
„Nie chciałbyś pobiec biegu w Łukcie”? – zapytała Agnieszka.
Z Agnieszką poznaliśmy się chyba 6 lat temu na półmaratonie w Unisławiu. Mieliśmy łamać 2 godz, a walczyliśmy o życie. Upał był niemiłosierny. Pierwszy odpadłem ja. Potem odżyłem, dogoniłem Agnieszkę i próbowałem podyktować lepsze tempo. Dla Agnieszki była za szybko.
Na 16 km zobaczyłem sklep. Miałem przy sobie pieniądze, więc wszedłem, kupiłem chyba 2-litrową butlę wody i wyszedłem na trasę. Z oddali zbliżała się Agnieszka.
Przed startem powiedziałem jej, że za młoda, żebym jej mówił „pani”, a ona jak chce, mogę być „pan”, może być Grzegorz. Wybrała „pana”.
Więc zbliża się Agnieszka, wymęczona straszliwie. „Chcesz wody?” - zadałem głupie pytanie.
„Daj!”
„Nie chciałbyś pobiec biegu w Łukcie”? – zapytała Agnieszka.
Bieg organizowali jej znajomi, a wiadomo, że pierwsze biegi, to zwykle problem z frekwencją. Dawno się z Agnieszką nie widziałem, czas urlopowy, więc co tam – pojadę do Łukty.
Łukta leży niedaleko Ostródy. Zapowiadało się 3 godziny jazdy. Jeszcze dzień wcześniej zastanawiałem się, czy jednak nie zrezygnować. Prawa noga pobolewała, w kolanie też coś, a w Łukcie miało być, wg zapowiedzi organizatorów, małe ultra. Maść jedna, maść druga i pomogło. Zdecyduję na miejscu, czy biegnę.
Na miejscu witam się serdecznie z Agnieszką. Przyjechała z Pauliną i Andrzejem. Dziewczyny biegną, Andrzej kibicuje. Z ich planu wynikało,że trochę na nie poczeka na mecie, bo ich głównym celem było zmieścić się w limicie – 3 godz.
Robię rozgrzewkę. Nie wygląda to źle. Coś czasem poczułem w prawej nodze, ale ochota do biegania jest. Tym bardziej, że po okresie upałów przyszła pora na ochłodzenie. Lekko kropi i ok 15 stopni.
Postanawiam wystartować, a jeśli do 5 km nie będzie problemów z nogą, to biegnę dalej. W przeciwnym razie wracam na start.
Ruszamy. Dziewczyny zostają w tyle, ja biegnę spokojnym tempem. 500 metrów płasko i prosto. Potem zakręt w prawo i dalej płasko i prosto. Nuda. Też mi mini-ultra.
Po około kilometrze wbiegamy do lasu. Pod górkę i w prawo. Potem zaraz z górki i w lewo. Potem w prawo. Pod górkę. Z górki. W prawo. Jeszcze raz w prawo. W lewo i pod górę.
Trasa zaczyna mi się podobać.
Noga nie daje już negatywnych sygnałów. Nabieram ochoty do biegu, a zachwyt trasą narasta.
Na 3 km biegnę z trzema innymi osobami. Dziewczyna przed nami gwałtownie się zatrzymuje. My też. Słychać jakieś łamanie gałęzi w lesie i nagle, z ogromną prędkością, przecinają trasę biegu duże łanie. Było niebezpiecznie, ale… uatrakcyjniło bieg.
Biegniemy dalej. Oczywiście to z górki, to pod górkę, w lewo i w prawo. Nawierzchnia to drogi leśne, ale kałuż czy piachu nie ma. Biegnące przede mną osoby co chwila znikają mi za zakrętem. Biegniemy cały czas w lesie, w cieniu, ale nie ma tu ani cienia nudy. Mój zachwyt tą trasa nieustannie rośnie.
Długie odcinki leśne były przetykane wolnymi przestrzeniami. Pojedyncze zabudowania, pola, łąki. I znowu lasy. I jezioro z boku. Lasy są liściaste. Oczyma wyobraźni widzę tę trasę w jesiennych kolorach. Czy zachwyt pozwoliłby mi biec?
Kilometry upływają, meta coraz bliżej. Trudy biegu zmusiły mnie do posiłkowania się marszem. Tabliczki kilometrowe coraz bardziej odbiegają od wskazań zegarka. Wygląda na to, że zamiast zapowiadanych 23 km będą 22 km. Przedostatni kilometr to długi, mocny podbieg, dla mnie podejście.
Jeszcze trochę biegu w lesie i znowu wybiegamy na początkowy odcinek trasy. Jakby inny świat. Aż szkoda, że ten bieg już się kończy. Dla mnie to była najładniejsza trasa biegowych zawodów.
Trasa miała jednak 23km, w tym 21 km biegowego raju.
Czas niecałe 2:15 bardzo mnie cieszy. Dzień przed startem sprawdzałem listę startową. W M60 zgłosiło się dwóch biegaczy, w tym ja. Ten drugi nie miał opłaconego startu, ale przecież mógł to zrobić w dniu zawodów.
Przebrałem się, coś zjadłem i poszedłem w stronę mety. Dziewczyny jeszcze na trasie, więc poszedłem w ich stronę. Pojawiają się wreszcie, rozbawione, zadowolone. Nie są ostatnie.
Idę sprawdzić wyniki. Wygrałem kat. M60. To teraz pytanie co z drugim biegaczem? Nie ma go. Wygrałem, bo musiałem wygrać :)
Czekamy z dziewczynami i Andrzejem na dekorację. Kolej na M60. Stoję na podium. Sam. Dostaję statuetkę i upominki, a po chwili słyszę – „otrzymuje pan nagrodę dla najstarszego uczestnika biegu”
Na niektórych biegach honorowani są najstarsi biegacze. Zwykle maja ponad 70 lat, czasem nawet ponad 80. A ja? 62 lata i dostaje nagrodę dla biegowego dziadka :)
Kiedy biegałem już 2-3 lata i widziałem, jakie czasy osiągają moi rówieśnicy, a nawet biegacze z wyższej kategorii wiekowej, to powiedziałem – ja kiedyś stanę na pudle, ale pewnie w M90, a może dopiero w M100. Mam już kilka miejsc na pudle w kat. M60, ale to wyróżnienie w Łukcie mnie zaskoczyło i rozbawiło.
I jak tu nie zakończyć tej relacji stwierdzeniem, że…
miałem szczęście
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |