2016-07-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Karkonoskie tańce przed obliczem Śnieżki (czytano: 1733 razy)
Wybór był trudny. Musiałem zdecydować czy pojechać zrewanżować się za porażkę na Supermaratonie Gór Stołowych do Pasterki czy w końcu wystartować w Karkonoszach. Te dwie fantastyczne imprezy rozdzielał niestety tylko tydzień czasu. Decyzja zapadłą za namową biegowych kompanów. Padło na karkonoskie ultra... oraz połówkę, która odbywa na drugi dzień po ultra.
Na wyprawę wyruszyliśmy w piątek. Ja jak zawsze - na dzika, prosto z pracy. Droga znów zleciała szybko i przyjemnie. Rozłożyliśmy się w naszym pensjonacie i wyruszyliśmy po pakiety startowe. Sądziłem, że numer na połówkę i na ultra będzie ten sam, tymczasem zostały one rozdzielone. Do tego 2 koszulki, 2 chusty i wszystko inne razy dwa - miłe zaskoczenie.
Podpisaliśmy się z Kazikiem Kordzińskim na pamiątkowej tablicy i zrobiliśmy kilka wspólnych fotek.
Później jak to w takim towarzystwie trwało obfite nawadnianie. Nawet bardzo obfite... Nie zabrakło również ciepłej kolacji. Tym razem postawiłem na pizzę, co okazało się idealnym rozwiązaniem. Po powrocie przygotowałem sprzęt, napełniłem bukłak i sprawdziłem, czy wszystko jest na 100% ok. Tak też było. Nie pozostało nic innego jak tylko się położyć spać i nabrać ostatnich sił przed pierwszym startem ultra w tym roku.
Noc minęła trochę nerwowo. Co chwilę się budziłem. To pewnie przez nowe miejsce, bo strachu wyjątkowo nie odczuwałem, co później bardzo mnie zastanawiało. Wstałem o 6:20 i zjadłem makaron z dżemem. „Pamiętaj młody, jedz dżem bo w dżemie siła drzemie”. Porcja taka idealna dla mnie. Do makaronu cola - zaszalejmy !
Wystrojony w sportowe ciuchy wyruszam na start. Jest gooooorrrrrrąco. Ale nie, nie dam się zaskoczyć pogodzie, a tym bardziej nie pozwolę jej popsuć moich przygotowań.
Rozgrzewka i wymiana kilu zdań jeszcze przed startem. Zmierzając na start z daleka słyszałem głos spikera. Był mi tak znany jak budzik o 4:50 do pracy. Kto inny mógłby komentować tak wspaniałą imprezę jak nie Zenek Nowakowski? „Głos” wielu biegowych imprez w Polsce. - Organizator zaleca, aby zabrać na trasę pół litra... Zrobiło się naprawdę luźno. Cały Zenek!
Szoł tajm!
Ustawiony na starcie przybijam piątki znajomym. Zaczynamy odliczanie: 3, 2, 1… i pobiegliśmy.
Najpierw w górę nartostradą, gdzie czołówka się bardzo rozciągła. Zdziwiłem się, że tak szybko. Później przebieg pod wyciągiem krzesełkowym i dalej cały czas w górę, aż do Schroniska pod Łabskim Szczytem. Tu czołówka rozlała się po trasie jeszcze bardziej. Ja trzymałem swoje tempo.
Punkt kontrolny zdobyty, złapałem tylko za kubek z woda i wylałem go na głowę, przepłukałem usta i ruszyłem dalej, szarżując na Śnieżne Kotły. Wskoczyłem po kilku schodkach pośpiewując „hop, hop, hop” i przesunąłem się kilka pozycji do przodu. Zorientowałem się, że „coś pusto z lewej”, jakoś tak wiatr zaciąga. Obracam się, po czym zatrzymuje bez oddechu - to co się dzieje, jest nie do opisania. Zdołałem z siebie wydusić tylko „ja pie…, jak pięknie!”.
Widoki zwalały z nóg. Chciałem tam zostać, usiąść na skale, by z wyciągniętym jęzorem jarać się widokami, śpiewać jakie życie jest piękne. Ale bojowo nastawiony ruszyłem dalej.
Minęło dopiero jakieś 40 minut biegu. Wiedziałem, że dzień będzie piękny! Słońce grzało niemiłosiernie, serce biło mocno, a wiatr ciskał w oczy aż do łez. Czasami wiało tak mocno, że trzymałem się za czapkę aby mi jej nie porwało. Tak, to już Śnieżne Kotły.
Zbiegać z góry, do Przełęczy karkonoskiej spotykam prawdopodobnie jakaś wycieczkę koła emerytów (czy coś w tym stylu). Panie w podeszłym wieku usunęły się na bok szlaku i twardo zagrzewały do walki krzycząc i bijąc brawa. Bardzo mi się to spodobało, podziękowałem skinięciem głowy i okrzykiem: „Laski jesteście zaj...”. Za plecami usłyszałem już tylko nieśmiałe uśmiechy. Fajnie, że starszym osobom też chce się chodzić po górach, a co najlepsze - zagrzewać zapalonych sportowców, a nie tylko narzekać.
Atrakcji nie brakuje, humor dopisuje. Spotykam biegacza, który ewidentnie liczył na rozmowę podczas niebezpiecznego zbiegu ze Śnieżnych Kotłów. Zaryzykowałem i zacząłem dialog: Przyjacielu powiedz czy życie nie jest piękne? Usłyszałem – w takich momentach jak te, jest zaj... ! Nie spodziewałem się innej odpowiedzi. Widoki w tym miejscu ucieszyły by każdego, a poziom adrenaliny na zbiegu był naprawdę wysoki.
Dobiegam do przełęczy, gdzie zlokalizowano kolejny punkt serwisowy. Wlewam wodę na głowę, płuczę usta i atakuje dalej, nie marnując czasu. Teraz dość sporo odsłoniętego terenu który daje mocno popalić. Co raz częściej zaciągam „izo” z bukłaka. Pojawiają się pierwsze okrzyki, nie tylko radości ale i zmęczenia. Trasa się dłuży, ale Śnieżka jest już w zasięgu mojego wzroku.
Na trasie co raz to więcej turystów. Nagle zauważam biegnącego z naprzeciwka człowieka. To mogła być tylko jedna osoba - Bartosz Gorczyca. Spojrzałem na zegarek – 2h02". No ładnie śmiga! Przybiłem piątkę gratulując i życząc powodzenia na powrocie do mety. Bartosz tylko się uśmiechnął i pognał dalej.
Przed samą Śnieżką punkt z wodą, jeszcze przy Domie Śląskim. A na punkcie mega pozytywni wolontariusze rwący się do pomocy, za co serdecznie dziękuje. Nie wiem ile litrów wody wylali na moją głowę, ale na pewno tyle, ile było mi potrzeba. Podziękowałem im serdecznie, a oni rzucili jeszcze - do zobaczenia za chwilę. No tak przecież muszę wbiec tylko na Śnieżkę i zbiec tutaj ponownie.
Walka o Snieżkę byłą głośna i bezlitosna. Wspierałem się na poręczach i na kolanach na zmianę, o biegu raczej nie było mowy. Przeciskałem się między turystami zdobywając w końcu królową tej trasy. Tę, która podmuchem wiatru pozwala poczuć „ducha gór”. Zaciągnąłem się głęboko czując niesamowite uczucie spełnienia – mimo, że to dopiero połowa biegu!
Przeleciałem wzrokiem przez wszystkich turystów na Śnieżce i przypomniałem im głośno - „Życie jest piękne”. Zszokowany poruszeniem turystów obróciłem się na chwilę – rozległy się, a 2 turystów przybiło piątkę i pożyczyło wytrwałości.
Zbieg ze Śnieżki był jednym z piękniejszych momentów tego biegu. To była moja chwila. To tutaj przypomniałem sobie swoje „małe” i „wielkie” sukcesy. Gęsia skórka. Tak, to ten moment…
W euforii dobiegam do Domu Śląskiego, gdzie wita mnie grupa znanych już wolontariuszy. Uzupełniam bukłak wodą, schładzam całe ciało. Ruszam dalej spotykając po drodze wielu znajomych, którzy dopiero biegną na Snieżkę. Fajnie jest się powspierać w takich momentach.
Robi się znów ciężko. Było mi tak sodko, że nawet czysta woda była za słodka. Walczyłem z ciepłem. Trasa się dłużyła.
Nareszcie dobiegam do Przełęczy Karkonoskiej - szybkie schłodzenie, płukanie ust i atak na Śnieżne Kotły. Atakuje powoli gdyż wiem, że nie będzie łatwo. Doskwiera mi samotność. Postanawiam dogonić człowieka przede mną i nawiązać dialog.
Towarzysz okazał się idealnym kompanem do rozmowy. Był zakochany w Karkonoszach, opowiadał o swoich podbojach tutaj oraz o historii gór. Bieg stał się nagle przyjemny. Dzięki zwykłej rozmowie. Znam doskonale tę potrzebę, wiem jakie to pomocne, dlatego wytrzymuję tempo towarzysza tak długo, jak tylko się da. Dobiegamy razem prawie do Śnieżnych Kotłów, ponowne ich zdobycie było naprawdę męczące.
Na szczycie nagle zrobiło się ciemno. Chwilę później usłyszałem uderzenie pioruna. Zarzuciłem do burzy - chcesz się pościągać? Kto pierwszy na mecie! Nie ma problemu, czas start!
Burza od razu zagrała nie fair, bo rzuciła mocnym wiatrem w oczy. Rzuciłem się na zbieg, co nie było do końca dobrym pomysłem. Uślizg nogi szybko przypomniał mi o kontuzji ze stycznia (chcesz znów mieć przerwę od biegania?). Zwolniłem zatem. Burza od razu wykorzystała moment i rzuciła ostrym deszczem. Ale ja byłem już przy ostatnim punkcie kontrolnym!
Mimo deszczu oblałem się wodą. W biegu, nie zatrzymując się. Gnałem w dół. Od mety dzieliło mnie jakieś 6 km. To już była ulewa. Kamyki obsuwały się pod butami, ale znam swoje buty i wiem, że są pewne. I takie błoto im nie straszne. Przyśpieszyłem i gnałem w dół co sił bo wiedziałem, że kolejna historia spisana nogami dobiega końca. Wiedziałem, co i kto czeka na mecie.
Z nartostrady dostrzegałem już wszystko to, co dopełnić miało zwycięstwa. Mimo deszczu Zenek krzyczał do mikrofonu. Na mecie była też ważna dla mnie osoba. Przywitała mnie bardzo ciepło, choć sama jest mega zmarzluchem!
Karkonoska brama ultra zdobyta!
a mecie skorzystałem z basenu z lodowatą wodą. Poczułem łydki, które miały jeszcze jutro zatańczyć na półmaratonie. I zatańczyły w najlepszy możliwy sposób, bo nie odmówiły posłuszeństwa. Pozwoliły ukończyć podwójna Karkonoska zabawę.
Ultra 46,7km
Czas 5:46:02h
Open - miejsce 69.
M20 - miejsce 13
Półmaraton 20 km
Czas 2:22:17h
Open - miejsce 55.
M20 – miejsce 8.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |