Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [17]  PRZYJAC. [30]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Tenzing
Pamiętnik internetowy
Biegać każdy może, nawet nie w humorze

Łukasz K.
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Wrocław
5 / 7


2014-07-06

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg Żywych Trupów - Supermaraton Gór Stołowych 2014 (czytano: 3458 razy)

 

PRZEDBIEGI

Historia zatoczyła koło. Minął rok od mojego pierwszego startu w Maratonie Gór Stołowych. Obiecałem wtedy, że wrócę tu za rok i powalczę raz jeszcze. I wróciłem i walczyłem, a co z tego wyszło spróbuję opisać.
Zaczęło się jak co roku w lutym. Pobudka o północy aby móc się zapisać do tego biegu. Godzina 0:00 komputer odpalony i start. Szybko wypełniam formularz, kończę o 0:00:20 i co? Jestem 117 zapisaną osobą. W przyszłym roku muszę być jeszcze szybszy. Ale nic to. Jestem na liście startowej. Po 15 minutach brak już wolnych miejsc.

TRENING

W zeszłym roku wystartowałem nie trenując w górach. O tak fantazja chłopaka poniosła. W tym roku było inaczej. Kilkukrotne wyjazdy z Wrocławia do pobliskiej Sobótki i bieganie po Masywie Ślęży i Raduni w godzinach wczesno porannych tudzież lekko nocnych na pewno pomogły. Nie stałem się wybitnym góralem, ale poczułem różnicę między asfaltem a leśną dróżką. Poczułem lekki zew natury.

SPRAWDZIAN

Miesiąc przed zawodami wystartowałem w Chojnik Maratonie aby się sprawdzić. Pomyślałem, że skoro Maraton Gór Stołowych to prawdopodobnie najtrudniejszy maraton górski w Polsce, to ten bieg będzie dobrym przetarciem. Ciężej niż w Górach Stołowych być nie może. A jednak. Ten bieg zmusił mnie do skrajnego wysiłku. Zmusił moje ciało i ducha do maksymalnego poświęcenia. Wycisnął ze mnie wszystko co najlepsze i wszystko co najgorsze. Pokazał mi, że jestem totalnym amatorem w górach. Pokazał jak jeszcze wiele pracy muszę wykonać by być lepszym.

BIEG ŻYWYCH TRUPÓW

No i nadszedł czas Maratonu Gór Stołowych. Od tego roku Supermaratonu ze względu na wydłużony dystans do 50 km. Aby ukończyć bieg musiałem pokonać kolejną swoją granicę. Do tej pory było to 46 km z ubiegłorocznego biegu. Przed startem cały czas miałem w głowie zeszłoroczny kryzys. Kryzys, podczas którego nastąpiło całkowite odcięcie energii. Wiedziałem jakie błędy popełniłem i miałem nadzieję, że wiedziałem jak się przed nimi uchronić.
Wystartowaliśmy punktualnie o dziesiątej. Na trasę wyruszyło 461 osób. Upał straszny, ale biec trzeba. Postanowiłem zacząć spokojnie i nie dać się ponieść fantazji jak to miało miejsce w zeszłym roku. Upał dawał się we znaki. Pierwsze 3 kilometry to formowanie się biegowego węża. Każdy zajmował swoje miejsce w stawce. Ja też starałem się być gdzieś w tym wężu. Tak bliżej głowy niż ogona. Pierwszy bufet - arbuzik, pomarańcz, izo i sms do żony, że wszystko jest ok. Tak się z nią umówiłem, że co 10 km będę ją informował o postępach i moim samopoczuciu.
Biegnę dalej swoim rytmem. Spokojne podejścia i zbiegi, na których staram się przyspieszać. Jest gorąco. Podczas wybiegania z lasu na odkrytą przestrzeń czuć straszny żar. Nie ma czym oddychać. Docieram do drugiego bufetu. Porcja owoców, wafelek i oczywiście sms do żony. Ruszam dalej. Biegnę do następnego bufetu. Do bufetu, do którego ledwo dotarłem rok temu. Cały czas miałem w głowie problemy z paliwem w zeszłym roku. Docieram do punktu, w którym miałem odcięcie. W tym roku jest ok. Akumulator generuje moc. Mogę biec! Biegiem docieram do 3 bufetu. Demony pokonane. Jeszcze 22 kilometry do mety. Posilam się solidnie i lecę na nowy odcinek trasy. Na 32 kilometrze zobaczę moją żonę. Docieram do niej w dobrej kondycji. No i ruszam dalej na najdłuższy podbieg w całym biegu. Na 34 kilometrze czuję, że zbliża się kryzys. Wciągam żel, popijam wodą i walczę dalej. Na 34 kilometrze ponownie mijam się z moją żoną i mówię, że nie złamię bariery magicznych 6 godzin. Nie dziś i nie w tych warunkach. W pobliskim strumyku chłodzę twarz i głowę i próbuję zmyć ślady kryzysu. Za 2 kilometry ostatni bufet z jedzeniem. Docieram do niego i po raz ostatni przed metą żona dodaje mi otuchy. Posilam się i ruszam na ostatnie 16 kilometrów trasy. Po długim biegu przez pola docieram do podbiegu pod Ostrą Górę. Patrzę przed siebie i widzę sznur biegaczy. Mijam jednego z nich , który mówi do mnie: Spójrz to wygląda jak Świt żywych trupów. Popatrzyłem na wymęczonych i obojętnych biegaczy i faktycznie. Nie świt tylko Bieg żywych trupów. Wszyscy sapiąc dążyliśmy za wszelką cenę do jednego celu. Wszyscy ciągnęliśmy do mety.
Po osiągnięciu Ostrej Góry został tylko bieg przez Błędne Skały, zbieg do drogi i finałowe 665 stopni na szczyt Szczelińca. Zaczynam podejście i walczę ze swoimi słabościami. Jest ciężej niż w zeszłym roku, ale powoli stopień po stopniu zbliżam się do mety. Jest wypłaszczenie. Ostatnie 200 metrów i osiągam metę!!! Widzę mojego najwierniejszego kibica - żonę, która dzielnie wspierała mnie na trasie. Znowu porozcinałem kolana, znowu cierpiałem z wysiłku, ale wiecie co - powalczę raz jeszcze. Chcę zaatakować te 6 godzin.
W tym roku mój czas to 6:28:01 i wiem, że można coś z tego urwać. To jest mój plan na przyszły rok. Ale na tą chwilę czas, który osiągnąłem pozwolił mi zająć 59 miejsce. Do mety dotarło 415 zawodników. Reszta w tym roku nie dała rady, ale myślę, że z większością z nich spotkam się w przyszłym roku.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


grzes_u (2014-07-22,14:13): Gdyby było łatwo, lekko i przyjemnie to by nie było to takie wkręcające:) Kolejnych ciężkich i ukończonych biegów życzę:)







 Ostatnio zalogowani
kos 88
23:48
marczy
22:53
rolkarz
22:49
Wojciech
22:17
szczupak50
22:13
fit_ania
22:10
Namor 13
22:05
kubawsw
21:51
42.195
21:16
Hari
20:59
batoni
20:52
aga74
20:32
jantor
20:32
Andrea
20:23
damiano88
20:09
Mr Engineer
20:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |