2018-05-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 30. Sri Chinmoy 12 Stunde-lauf w Basel (czytano: 1215 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/sri-chinmoy-12-stunde-lauf
30. Sri Chinmoy 12 Stunde-lauf w Basel
O biegu 12-godzinnym w Basel dowiedziałem się dość przypadkowo, dokładnie w dniu biegu, kiedy byłem z rodziną na spacerze w parku. W południe startował bieg 24-godzinny a na 24:00 zaplanowany był start biegu o połowę krótszego. Jak się okazało, można było się zapisywać do godziny 23:30. Tydzień później miałem zaplanowany start w Grand Prix Bern na dystansie 10 mil, dlatego postanowiłem iść zerknąć jak biegają inni. O 22 zabrałem sprzęt biegowy i poszedłem na bieg. Zakładałem, że jak będzie możliwość to pobiegam z innymi, miał to być taki trening w miłym towarzystwie. Spacerowałem przy trasie przez około 30 minut i jedyne co miałem w głowie to jeden wielki dylemat co robić. Pamiętałem mój nieudany debiut w 2015 roku w biegu 12H. Dodatkowo nie trenowałem dużo, dlatego moja dyspozycja była daleka od oczekiwań. Coś jednak mnie pchnęło do biura zawodów i o 23:00 zapisałem się na bieg. Nie miałem nic do stracenia. Zawsze mogłem pobiegać troszkę i przerwać bieg. Z taką myślą czekałem na start. To był typowy spontaniczny bieg. Nie miałem żadnego serwisu, nic do jedzenia i picia. Byłem skazany tylko na siebie i to, co zapewniał organizator w punkcie odżywczym.
Na 10 minut przed startem stało się to o czym mówiła spikerka. Zmieniła się pogoda i zaczął padać deszcz. Ja oczywiście miałem tylko 3 podkoszulki, jedne buty na nogach i bluzę. Pomimo takiego obrotu sprawy postanowiłem biec w podkoszulce na ramiączka. Kiedy ruszaliśmy padało bardzo mocno, na niebie pojawiały się co chwile błyski piorunów, mocno wiało i nic nie wskazywało, że pogoda się poprawi. Po 30 sekundach byłem kompletnie mokry. Postanowiłem zmienić plany i biec szybciej niż zakładane 5:20 min/km. Przez 2 godziny padał deszcz a ja odliczałem kolejne okrążenia. Każde kółko miało dokładnie 1,101 km, a organizator nie podawał wyników, dlatego wszystko liczyłem sobie w głowie. Tempo miałem dość mocne, bo wszystko biegłem poniżej 5 min/km. W tych pierwszych 2 godzinach zaliczyłem, też pierwszą wizytę w toalecie. Moje tempo było na tyle szybkie, że nikt mnie nie wyprzedzał, dlatego zakładałem, że od samego początku prowadziłem. Po 3 godzinach biegu pojawiła się tablica z wynikami. Dość długo było na niej tylko 6 zawodników od 2 do 7 miejsca, brakowało mnie. Troszkę się stresowałem, bo wydawało mi się że jestem liderem. Po kolejnym kwadransie wszystko się wyjaśniło. Pojawiłem się jako prowadzący, ale brakowało w wynikach 3 km obok mojego nazwiska. Szybko zareagowałem na ten stan rzeczy i już po kolejnej wizycie na mecie wszystko było zgodnie z moimi obliczeniami. Jedyne zaskoczenie, to bardzo mała różnica między mną a 2 i 3 zawodnikiem. Wydawało mi się, że biegnę najszybciej, ale okazało się, że nie tylko ja. Te 2 km przewagi nie dawały mi żadnego komfortu.
Od tego momentu skupiłem się na trzymaniu swojego tempa. Pierwsze problemy pojawiły się po 5 godzinach. Zaczynałem odczuwać trudy wychłodzenia, braku serwisu i mocnego tempa. Wiedziałem, że będzie bardzo ciężko dotrwać do tych 12 godzin. Zaczęły pojawiać się czarne myśli, które miałem w Rudzie Śląskiej w 2015. Tam już po niespełna 6 godzinach moja walka się zakończyła i spacerowałem przez kolejne 6 godzin. Robiłem wszystko, żeby to się nie powtórzyło. Postanowiłem skupić się na małych celach. Na początek dotrwać do 6 godzin. Kiedy na zegarku miałem 6:02h cały postanowiłem zrobić małą przerwę na toaletę i dać troszkę odpocząć mocno bolącym już nogą. Zdawałem sobie sprawę, że moją i tak mała przewaga będzie topnieć. Musiałem jednak tak zrobić, bo nogi bolały mnie mocno i bałem się, że jak dalej będę bieg tak mocno to nie dotrwam nie tylko do 12, ale do 9 godzin.
Po słabszych 15 minutach na pętli wróciłem do mojego poprzedniego rytmu biegu. Postanowiłem, że nie będę się interesował za bardzo wynikami a skupie się na sobie. To dało dobre efekty, bo przez kolejne 2 godziny biegłem jak w transie. Oczywiście zerkałem na wyniki, ale dziwne jak bym tego nie robił. Najważniejsze, że moja przewaga lekko poniżej 2 km cały czas się utrzymywała. Postawiłem sobie kolejny cel do zrealizowania. Chciałem dotrwać do 100 km. Po tym dystansie miałem podjąć decyzję co dalej. Kiedy na zegarku miałem 8:36:30 przekroczyłem 100 km. Czas dość dobry, ale moje nogi były już bardzo zniszczone, a ja nie miałem ochoty biegać dalej. Dodatkowo mało jadłem przez te pierwsze 8 godzin i nie miałem ochoty, żeby coś w siebie wcisnąć. Przez te 2/3 czasu zjadłem pół banana i kilka plasterków ugotowanych ziemniaków. Na nic innego nie miałem ochoty. Na szczęście piłem sporo. Ten moment, kiedy przekraczałem 100 km był kolejnym krytycznym punktem, kiedy zdecydowałem się na chwile wytchnienia. To oczywiście wpłynęło na moją przewagę, ale podobnie jak po 6 godzinach zebrałem się w sobie i po 15 min wróciłem do poprzedniego tempa. Zrobiło się bardzo blisko między mną a drugim zawodnikiem. Na szczęście obaj mieliśmy mocne tempo i praktycznie została walka między mną a Jeronem z Holandnii o pierwsze 2 miejsca. Mieliśmy 3 godziny do końca i można było powiedzieć, że walka zaczyna się ponownie.
Już od ponad 3 godzin walczyłem z samym sobą, żeby nie zejść z trasy. Nogi bardzo mocno mnie bolały i bardzo trudno było walczyć na trasie. Wiedziałem, że utrzymanie prowadzenia będzie bardzo ciężkie. Jeroen miał 2 serwisantów, którzy podawali mu wszystko, co potrzebował i kontrolowali wszystko na trasie. Podawali mu moje czasy okrążeń i stało się jasnym, że zaczyna się zbliżać do mnie. Po 10 godzinach biegu miałem bardzo duży kryzys i kolejny raz czekała mnie wizyta w toalecie. Był to 5 pit stop i to ten najdłuższy. Fizycznie i psychicznie potrzebowałem tej chwili wytchnienia. Najgorsze w tym wszystkim było to, że po przymusowym postoju straciłem pozycje lidera (byłem tego świadomy) i nie mogłem się rozpędzić. Zaczął się przymusowy spacer. Musiałem mocno walczyć praktycznie z samym sobą, a kolega z trasy odjechał mi prawie na 2 okrążenia. To oznaczało 2 km straty. Przez ponad 10 godzin prowadziłem, a teraz to wszystko prysło jak banka mydlana, ale tak jest, jak się nie biegnie. Nie wygrywa ten, kto prowadzi najdłużej, ale ten, kto zrobi najwięcej kilometrów przez 12 godzin.
Już chyba wszyscy pogodzili się z faktem, że ten bieg już jest rozstrzygnięty. Ja, organizatorzy podający wyniki, serwisanci lidera, czekaliśmy tylko na koniec biegu. Kiedy tak już z tym wszystkim się pogodziłem przyszła do mnie jeszcze jedna myśl. Bolało mnie już wszystko i miałem pewne 2 miejsce, ale coś nie dawało mi spokoju. Miałem jeszcze 75 minut biegania. Nie mogłem się tak poddać. Postanowiłem podjąć ostatnią próbę odzyskania prowadzenia. W tym momencie miałem prawie 2 okrążenia straty, czyli ponad 2 km. Zacząłem biegać po 4:30 min/km co pozwoliło mi szybko odrobić 1 okrążenia. Kiedy mijałem lidera, on podjął walkę i za wszelką cenę chciał utrzymać się na moich plecach. Kolejne 2 okrążenia biegliśmy razem. Miałem go na plecach i nie mogłem zgubić. Kiedy dobiegaliśmy do punktu zatrzymałem się na chwilę, żeby złapać kubek z piciem i kolejny raz konkurent troszkę mi odjechał. Straciłem około 70 m i zacząłem gonić go po raz drugi. Tym razem musiałem mocno zwiększyć tempo. Biegałem już po 4:15 min/km. Napędziłem koledze stracha, bo widział, że biegnę mocno i postawił na nogi swoich serwisantów. Wzbudziłem też sporo zainteresowania organizatorów. Rywalizacja na 50 min przed końcem nabierała rumieńców. 35 minut przed końcem udało mi się zniwelować stratę do mniej niż 1 km. Ta szalona pogoń kosztowała mnie jednak dużo sił i wiedziałem, że jak mam dalej biec to muszę na chwilę zatrzymać się na punkcie, żeby się coś napić. Kolejny raz straciłem troszkę dystansu i zdałem sobie sprawę, że nie dam rady dalej tak gonić. To był ten momen, kiedy pogodziłem się z drugim miejscem. Na kolejnym okrążeniu w punkcie ogarnąłem się troszkę, zabrałem flagę i spokojnie czekałem na koniec biegu.
Pogratulowałem koledze pięknej walki. Na ostatnim okrążeniu biegliśmy już bardzo wolno razem. Jak się okazało Jeroen to medalista Holandii w biegu 24-godzinnym. Wygrał ze mną przede wszystkim tym, że biegł przez całe 12 godzin, co było kluczowe. Teraz mogę się zastanawiać jak bym pobiegł, gdybym miał serwis, itd. ..., ale to już nie ma znaczenia. Poprawiłem mój wynik o prawie 31 km. Można powiedzieć, że z marszu, w samotnym biegu, bez serwisu zrobiłem 133,109 km co uważam za sukces i bardzo dobry wynik. Zdaje sobie sprawę, że mam jeszcze możliwości, żeby ten wynik poprawić. Cieszy mnie też fakt, że pomimo sporych braków w treningu dałem radę walczyć. Zdobyłem też cenne doświadczenia. Zostaje jednak przy moich 100 km. To jest priorytet w tym roku.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |