2012-03-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pamietnik Pechowego Biegacza (czytano: 2358 razy)
Na progu sezonu biegowego,początkującym ku uwadze i przestrodze, zaawansowanym ku uciesze, by mogli uśmiechnąć się z politowaniem.
A było to tak:
50 wskoczyła na licznik, więc najwyższy czas, by wziąć się za siebie, póki jeszcze człek młody, dobrze się zapowiadający- padło na bieganie. Początkowe człap człap człap, powoli zmieniało sie w tup tup tup. Z okazji zaliczenia pierwszych 5 km w biegu ciągłym świętowałem 3 dni. Kiedy juz kac minął zaświtała myśl, by spróbować nieco dłuższe dystanse. Życiówka na dyszkę zrobiona na Biegu Westerplatte. 52,20-wyczyn żaden, ale i nie powód do wstydu.
Półmaraton w Pucku- 2,11.
Co wpadło do główki dzielnego biegacza? Tak jest- maraton by sie zdało przebiec!
Co główka pomyślała to nogi uczyniły. Rozpoczęło się żmudne nabijanie kilometrów- tup tup tup zamieniało się w tuptuptup, aż nadejszła wiekopomna chwila.
Warszawa.
Parę tysięcy zjadaczy bananów na starcie, a wśród nich i ja.Postanowienia, a jakże, bojowe jak u Czapajewa: z tymi chudymi, mocnoopalonymi raczej nie wygram, ale cała reszta niechaj drży z trwogi-OTO NADCHODZĘ.
Buty mocno zawiązane, żeby pęd powietrza nie zdarł ich z nóg, oczy skierowane w świetlaną przyszłość-start!
Pi razy oko od 6 km coś zaczęło się dziać z prawą nogą, na 8 już bolała całkiem nieźle. Zrozumienie zależności między ZBYT MOCNO ZAWIĄZANYM BUTEM a bolącą nogą ,durnej główce zajęło kolejne 2 km.Później było nieco lepiej ( z akcentem na nieco), ale źle ukrwiona czyli i niedotleniona noga nie pozwalała o sobie zapomnieć. Wraz z dystansem rosło ogólne zmęczenie, a w nóżce prawej kumulowało się ono szczególnie. Dokładnie na 33 km (okolice ul. Rozbrat) pojawiła się przy mnie jakaś postać.
-Dzień dobry, nazywam sie Kryzys- i jeśli pan pozwoli, to z przyjemnością potowarzyszę panu do mety.
A później taka się między mną a moją nogą odbyła rozmowa:
Ona: Wiesz co, stary, nie gniewaj się, ale ja dalej nie biegnę.
Ja: No nie rób jaj, 9 km nam zostało do mety!
Ona: Ok, pójdźmy na kompromis: ty pobiegnij dalej, a ja tu na ciebie poczekam.
Ja: Nic z tych rzeczy, nie zostawię cie tutaj samej, w obcym mieście- za bardzo jestem do ciebie przywiązany.
Ona: Ale ja na serio nie dam rady... no chyba, że będziesz mnie nieść.
Dalej było już tylko gorzej-mogłem ją przesuwać w poziomie, ale żadną miarą w pionie- czyli typowe kuśtyk kuśtyk. Wszystkim masochistom gorąco polecam ból nogi, którą można tylko przesuwać,a nie można podnieść. Totalna ekstaza!!Wlokę się jak niedobitki Wielkiej Armii Napoleona spod Moskwy,jedyna różnica między nimi a mną jest taka, że do mnie nikt nie strzela i nie jest mi zimno.
Na 41 km JEGO WYSKOŚĆ KRYZYS przecz sobie poszedł, jego miejsce zajęły CUDNE ENDORFINY.
4,53 wobec planowanych 4.15-4.30-a wszystko
z powodu głupiego błędu z zawiązywaniem sznurowadła.
W następnym roku przyszła kolej na zdobywanie Berlina
Przygotowania szły nader opornie, diabli wiedzą czemu. Wszystkie czasy przedstartowe poniżej oczekiwań.Westerplatte zrobione w 58 minut! 6 minut gorzej niż rok wcześniej, już na 9 km odcięło mi prąd. A do Berlina 3 tygodnie!
Szybka wizyta u lekarzy-wyniki masakaryczne. Poziom żelaza w dolnej strefie stanów niskich ( co znaczy mało żelaza w organizmie nikomu nie trzeba tłumaczyć). Kolejna niespodzianka:niedoczynność tarczycy( czyli całkowita demolka w środku). Dwa kłopoty to żaden kłopot
, trzy kłopoty to jest dopiero kłopot. Tym trzecim okazała się cienka warstwa chrząstki w stawach kolanowych i biodrowych. A do Berlina niecałe 3 tygodnie!!
Ortopeda: Zalecałbym odpowiednia kurację i nieforsowanie nóg przez 2-3 miesiące.
Ja: Ale ja mam Berlin za 2 tygodnie!!!!
Ortopeda: Acha. No to DO ZOBACZENIA.
Sznurowadła poluzowane, tabletki łyknięte- rozpoczynam BITWĘ O BERLIN. Albo go zdobędę, albo przyjdzie się na jego ulicach z honorem lec.
Założenie jest proste: kondycyjnie jestem przygotowany na 25 km, kolejne 5 km dołoży adrenalina pochodząca od dopingu kibiców-do 30 km powinno byc jakotako, a później "niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba".
10 km-chwilowy kryzys:ciemno przed oczami, trupia bladość na twarzy, po kilometrze przechodzi
28km -pojawiają sie przerwy w dostawie prądu
30 km- pierwszy masaż. Bardziej jest to głaskanie nóg, niź ich masowanie, ale chwila przerwy się przydaje
32 km- kolejny masaż.
Podchodzi jakiś kurdupel:
-Guten Tag, ich heisse Klein Krizis (Dzień dobry, nazywam sie Mały Kryzys-przyp. tłum),Tatuś (Gross Krizis) przeprasza, że nie mógł przybyć osobiście, ale ma dzisiaj od cholery roboty.
Kto by tam gówniarzem się przejmował-taki mały to może mi skoczyć (wiadomo gdzie)- biegnę sobie dalej, kurdupel podąża za mną jak cień.
No co za upierdliwy bachor!Zgodnie z zasadą "langsam, langsam, aber sicher" zaczyna swą krecią robotę.
W stawach biodrowych pojawia się ogień- do mety 8 km.
Biegacz składa się z 2 częsci: od czubka głowy do pasa ( ta część spisuje sie cudnie nad wyraz) i od pasa w dół (tej części od 34 km brak)Powstaje pytanie: jak biec bez nóg?
Ogień w biodrach narasta, doping kibiców także.
Na koszulce oprócz nr startowego widnieje imię: JERZY,ale Niemcy czytają to jako DŻERZI, więc motywują mnie "schnell, Dżerzi, schnell".
METAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Czas beznadziejny -godzinę gorzej niż w Warszawie.
Zdjęcie czipa z buta okazuje sie zadniem niewykonalnym- schylić się nie mogę, nogi podnieść nie mogę-ogień w biodrach nie pozwala.
Biegowi puryści powiedzą "o kant dupy rozbić takie bieganie" i pewnie będą mieli rację
Lekarze powiedzą, że trzeba mieć coś z głową, żeby w takim stanie porywać sie na maraton- i też będą mieli rację.
Ja jedynie powiem wszystkim, którzy zaczynają przygodę z bieganiem i tym, którzy bedą się porywać na różne szaleństwa: czasami detal decyduje o klęsce lub sukcesie, więc nie lekceważcie niczego.
A regularna kontrola stanu zdrowia to rzecz podstawowa, nawet jeśli nic nie boli,nic nie dolega, wszystko jest super i cacy. Na błędach człowiek sie uczy, co bywa nader bolesne i denerwujące(by nie rzec, że wkurr....ce)
Mądrzejszy o doświadczenia i popełnione błędy,we wrześniu 2012 pobiegnę ponownie maraton w Berlinie, a wszelkim Kryzysom (dużym i małym) juŻ dzisiaj mówię AUF WIEDERSEHEN!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu henioz (2012-05-24,14:11): no cóż. Lepiej się uczyć na cudzych błędach, o czym oczywiście wszyscy wiedzą. ultramaratonka (2012-05-28,19:21): Się popłakałam ze śmiechu :-)
Mały Kryzys rozłożył mnie na łopatki.
A szaleństw - czyli startów, których nie powinniśmy w danym momencie robić - każdy z nas ma na sumieniu przynajmniej kilka :-)))) wiewiorka (2012-05-30,21:03): Cudne :-))) Przygotowuję się fizycznie oraz może nawet bardziej - psychicznie do pierwszego maratonu, i dobrze wiedzieć, kiedy się spotyka Kryzysa wraz z synkiem :-) Jolaw1 (2012-06-05,15:33): DŻERZI! Twój styl pisania to Mistrzostwo!!! dario_7 (2013-01-14,16:24): Dżerzi, Du bist unmöglich! SUPER GUT!!! :D
|