|
20 grudnia 2016, 08:22, 1753/256742 | Jerzy Skarżyński | | Maraton - trudne lata 80 - dobre wyniki
LINK 1: ŹRÓDŁO TEKSTU
|
|
Dębno 1980
Gdy w 1977 roku zaczynałem swoją wyczynową przygodę z bieganiem, maraton był dla mnie dystansem z innej bajki.. Startowałem przeważnie na dystansach średnich – od 800 m do 3 km (przeważnie na 1500 m), z rzadka tylko próbując swoich sił na piątkę. Pierwszą dyszkę na bieżni pobiegłem dopiero w trzecim roku treningów! Gdy w czerwcu 1979 roku na piątkę nabiegałem 14:25,7, założyłem że – za 2 tygodnie – w debiutanckiej dyszce powalczę o złamanie 30 minut. Zabrakło mi niewiele, bo uzyskałem 30:03,7. Nie byłem jednak załamany, gdyż w klubie mało kto wierzył, że wrócę do Szczecina (z Zabrza) z takim rekordem życiowym.
Maratończykami byli wtedy przeważnie tylko ci pasjonaci biegania, którzy nie mogli liczyć na sukcesy na miarę ambicji na dystansach stadionowych. W maratonie mogli realizować swoje marzenia, zwłaszcza że była to konkurencja owiana mitem „nadludzkiego wysiłku”. Ówczesną czołówkę stanowili przeważnie długodystansowcy nie mający szans na olimpijskie minima na bieżni – swoich szans szukali właśnie w maratonie. W Montrealu (1976) reprezentowali nas rekordzista Polski Jerzy Gros (2:13:05) i Kazimierz Orzeł. Gros był dobry, ale wyniki z bieżni były zbyt słabe, by marzyć o reprezentacyjnych szlifach. Za to Orzeł bezbłędnie trafił ze swoimi predyspozycjami. 10 000 m nie pobiegł nigdy poniżej 30 minut, co jest dla długasów ledwie barierą przyzwoitości, ale że miał sakramencką wytrzymałość, w maratonie nie miał sobie równych. Wywalczył w Dębnie dwa tytuły mistrzowskie (1976 i 1977), a jego wyniki 2:13:19 i 2:13:44 nawet dzisiaj – po czterdziestu latach – są niemal gwarancją miejsca na podium!
Pierwszy raz pojechałem do Dębna 27 kwietnia 1980 roku. Nie, nie biegałem – wspierałem trenującego często ze mną w Szczecinie, ale specjalizującego się w maratonie, Zbyszka Białego. Przy okazji stałem się świadkiem pasjonującego pojedynku o olimpijskie paszporty do Moskwy pomiędzy mistrzami Polski w maratonie Ryśkiem Marczakiem (1978) i Zbyszkiem Pierzynką (1979) oraz maratońskim debiutantem Andrzejem Sajkowskim. Ach, cóż to były za emocje! Po pasjonującym finiszu wygrał Pierzynka (2:13:30) przed Marczakiem (2:13:35), ale Sajkowski (2:13:38), który prowadził samotnie przez dużą część dystansu, został wyprzedzony zaledwie kilkaset metrów przed linią mety! Pierzynce drogę do igrzysk blokowali mocniejsi wtedy od niego na bieżni Kowol i Kopijasz, ale swoją szansę wykorzystał bezbłędnie w maratonie, ciesząc się wraz z dwoma pokonanymi przeciwnikami z olimpijskich nominacji. A ani Kowol, ani Kopijasz ostatecznie tego zaszczytu nie dostąpili. Zbyszek Biały też był zadowolony – poprawił swój rekord życiowy o 4 minuty na 2:25:37.
Po udanym dla maratończyków sezonie 1978 (50. wynik w Polsce 2:29:56) sezon 1980 był trochę lepszy. 50. w rankingu bydgoszczanin Ryszard Tomys miał 2:29:08. Ta mało jeszcze wtedy popularna konkurencja, nazywana przez wielu „konkurencją dla człapaków”, powoli wychodziła z cienia. Swoje „złote lata” święcić będzie w 8. dekadzie XX wieku.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za niecałe 4 miesiące i ja będę debiutował na królewskim dystansie. Zaplanował to mój ówczesny trener Jurek Adamski. I stało się – 14 września 1980 roku przy stadionie X-lecia, pośród ponad 2 tysięcy zapaleńców, stanąłem na starcie II Maratonu Pokoju, by zgodnie z jego wytycznymi „zaliczyć” ten bieg. „Spokojnie, bez szaleństw, wystarczy że nabiegasz 2:40” – uspokajał mnie tuż przed wystrzałem startera. Ruszyłem więc baaardzo spokojnie, dając się nieść tłumowi, a nie – jak to miałem w zwyczaju – pilnując czołówki. Tyle, że po 15 kilometrach tego nudnego dla mnie „truchtania” po 3:35-3:40/km nie wytrzymałem – postanowiłem… dogonić liderów, którzy mieli wtedy nade mną ok. 500 metrów przewagi. Po półmetku biegłem już razem z nimi.
Czułem się mocny, gdyż miesiąc wcześniej nabiegałem na 10 000 m życiówkę 29:46,6. Gdy na 30 km zaatakował Jurek Gros, nie zawahałem się nawet przez chwilę – natychmiast poderwałem się razem z nim. Szybko zgubiliśmy trójkę kolegów. Wtedy samochodem podjechał do mnie trener i krzycząc kazał mi… zwolnić, poczekać na grupkę z tyłu. „Co ty wyprawiasz! – to Jurek Gros, olimpijczyk, rekordzista Polski. Nie dasz rady, zwolnij i biegnij z Ryśkiem (Całką – klubowym kolegą)”. Cóż ja debiutant mogłem zrobić – posłusznie zwolniłem. Ostatecznie Gros wygrał w 2:22:12, a ja byłem drugi z wynikiem 2:22:29, a Całka trzeci w 2:22:37. Co by było, gdybym nie posłuchał trenera? – nigdy się tego nie dowiem...
Dalsza część tekstu na stronie: maraton.zakonmaltanski.pl/glowny/
| | Autor: snipster, 2016-12-21, 08:52 napisał/-a: Krzychu, po części można się zgodzić... ale jednak zauważ, że wcześniej jest wzmianka o PB na dyszkę <30min.
Więc tempo 3:10 na maratonie w porównaniu do tempa 2:56(?) no nie powinno być jakoś zakwaszające.
W swoim przypadku mogę w ciemno określać tempo pomiędzy dychą, a połówką, a maratonem coś na różnice 10s pomiędzy dystansami (42k: tempo z 21k +10s; 21k: tempo z 10k +10s).
W przypadku szybszych te różnice przeważnie są jeszcze mniejsze ;) | | | Autor: henry, 2016-12-21, 11:32 napisał/-a: A ja najbardziej pamiętam organizowaną przez Jurka Szczecińską Dwudziestkę , gdzie moja żona zajęła 3 miejsce generalnie i wygrała 12 milionów zł. Kto zgadnie ile to było wówczas pieniędzy ? | | | Autor: Przemek_H, 2016-12-21, 15:44 napisał/-a: Odpowiadam na zagadkę:
Wówczas było to 12 milionów złotych. | | | Autor: 176fm, 2016-12-21, 17:15 napisał/-a: Zgadzam się z Tobą co do realności zdarzenia
wg mnie biegł szybciej niż 3.35-40 (jak napisał),a różnica 500 metrów może być również zawyżona.Jeżeli przyjmiemy, że było to równo 500 metrów to miał straty około 100 sekund Czyli musiałby biec szybciej o 17 sekund na kilometr czyli albo 3.05 albo 3.18
3.18 by ich nie dogonił ,za 3.05 zapłaciłby słono | | | Autor: henry, 2016-12-21, 18:17 napisał/-a: Tak dokładnie to było to 12 tys zł. Miliony skończyły się w 1995 roku , ale społeczeństwo , głównie osoby starsze jeszcze przez kilka lat operowali milionami , to się lepiej kojarzyło. w 1998 roku przeciętna pensja w Polsce wynosiła nieco ponad 1200 zł a wiadomo,że przeciętna jest zawsze zawyżona więc był to roczny zarobek przeciętnego Polaka. Dzisiaj tylko na najważniejszych maratonach w Polsce można wygrać takie pieniądze. | | | Autor: ogi, 2016-12-21, 19:19 napisał/-a: 12 milionów starych złotych to nie 12 tysięcy nowych czyli to nie był roczny zarobek przeciętnego polaka ;-) | | | Autor: zbigniewwalo1, 2016-12-21, 21:42 napisał/-a: 3,20 prędkość na kilometr daje równiutko 5 m na sek,jak Jurek przyspieszył 15 sek a oni biegli 4 sek wolniej,to liczenie jest proste.Krzysiek kto Cię uczył matematyki. | | | Autor: wookesh, 2016-12-22, 07:42 napisał/-a: ??? po demonizacji 12 milionów było równowartością 1200zł nie 12tyś.
Krzysiek historie lubią być lekko ukoloryzowane nie psuj tego :-)
| | | Autor: henry, 2016-12-22, 07:56 napisał/-a: Chyba trochę pomieszałem , niemniej 20 - 30 lat temu nagrody w bieganiu były znacznie wyższe niż obecne. | | | Autor: zbigniewwalo1, 2016-12-24, 22:36 napisał/-a: Wynik K Orła w maratonie z wyniku na 10km był wręcz niewiarygodny ,powinien oscylować 2,19 2,20.Gazety pisały maraton tylko dla Orłów | |
|
|
| |
|