Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [190]  PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
KRIS
Pamiętnik internetowy
Z TRAS BIEGOWYCH (i nie tylko)

Krzysztof Szwed
Urodzony: 1965-06-30
Miejsce zamieszkania: Lubliniec
57 / 404


2008-11-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
The Cracow Witch Project … (czytano: 3140 razy)

 

09.11.2008r. XIV Bieg Niepodległości Kraków

The Cracow Witch Project …

Kraków wita nas mgliście i wilgotnie zupełnie inną aurą niż ta, przy której wyruszaliśmy z Lublińca do miasta Kraka. Wiadomo myślę sobie, nie darmo mówili coś o panującym smogu czy tam smoku w Krakowie to pewnie i musi być to jego sprawka. O ile dla każdego Krakusa rozmieszczenie kopców w Krakowie jest równie dobrze znane jak Zbyszkowi kopce kreta na jego ogródku, to jednak odnalezienie Kopca Piłsudskiego zwanego również Kopcem Niepodległości nie było wcale takie dla nas proste. Po schwytaniu i przesłuchaniu kilku tubylców i zrobieniu kilku rund karnych trafiamy wreszcie w okolice Kopca, który został usypany na szczycie Sowińca, w Lesie Wolskim, na terenie dzielnicy Zwierzyniec. Tutaj jednak Stop! – szlaban i dalej pieszo. Zapytany o drogę strażnik wskazuje nam leśną ścieżkę na skróty mówiąc, że to tylko zaledwie 15 minut i jesteśmy u celu. Szybko leśna ścieżka tonie razem z nami we mgle i wszystko idzie gładko do pierwszego rozwidlenia. Później już tylko pod górkę i to nie tylko dosłownie.. Wspinamy się pod jakieś zbocza, a następnie prawie zjeżdżamy na śliskich liściach w dół. Po 25 minutach zaczynam się niepokoić.. Gdzie my do cholery jesteśmy? Czy to naprawdę Kraków i dlaczego jesteśmy tutaj tylko my? Gdy tak idę wąwozem rozmyślając o podobieństwach sytuacyjnych i scenerii żywcem wyjętych z filmu „The Blair Witch Project, zaczynam wierzyć, że wiedźma z Blair naprawdę istnieje... To dla tych, którzy słyszeli plotki na jej temat... no i widzieli film... (a nawet dwa...). Wąwóz okazuje się korytem zapewne jakiejś rzeki okresowej, którego dno przypomina mi bardziej smoczą kloakę niż szlak do wędrówki. Cóż to kiedyś były za czasy!. Jakiś zielony śmierdziel porywał księżniczkę i musiała ona siedzieć w jakiejś smoczej jamie jak ostatnia lafirynda czekając na Rycerzyka-Prawiczka z manią uszczęśliwiania biednych i strapionych. W dodatku smok przeważnie okazywał się zwykłym debilem żeby brać każdą za dziewicę. Na dodatek wchodzę w coś co kolorem i konsystencją przypomina wieeeelką smoczą kupę.. Ehhhh... Cóż za romantyczny widok – przeklinam siarczyście… Słyszymy wreszcie jakieś głosy, jesteśmy uratowani.. Widzę jakieś zabudowania i dwa słonie, wielkie szare bestie wyłaniające się z mgły.. O nie! Teraz to już ja zapewne zdebilałem do końca… Na szczęście jednak nie… to tylko ZOO… Dziwnie musieliśmy wyglądać tak wyłaniając się z czeluści zamglonego lasu dla tych, którzy kulturalnie po utwardzonej drodze tłumnie szli w kierunku biura zawodów i miejsca startu biegu.. Załatwiamy szybko sprawy związane z rejestracją i odbieramy koszulki po czym świadomi ile czasu potrzeba aby pokonać tą samą drogę jeszcze dwukrotnie (do auta aby się przebrać i z powrotem na start) wybieramy tą bardziej uczęszczaną trasę. Mamy godzinę. Droga chociaż bardziej cywilizacyjna wcale nie jest krótsza od tamtej. Gdy już wątpimy w to, ze uda nam się dotrzeć o czasie na start podjeżdża nagle taksówka, skąd przez uchylone okno słyszymy propozycje nie do odrzucenia: „Za 5 zł na górę podwieźć?” Chwila zastanowienia ale tylko po to skąd w stroju biegowym znaleźć piątkę? Na szczęście Diana miała tam jakiś schowek (jak one to robią) i dawaj!. Kierowcą okazał się mały może z racji swojego wieku kierowca, którego siwe włosy ledwie wystawały zza kierownicy. Myliłby się jednak ten, który nie doceniłby umiejętności kierowcy. Prędkość na krętej drodze była wprost proporcjonalna do wieku starszego pana. Jedno jest pewne, 5 zł za 2 minuty roboty to niezła stawka ale za to ile emocji dla pasażerów! Ostatnio tak bawiłem się w chorzowskim wesołym miasteczku na roller coasterze... Na miejscu już spora grupa zawodników ubranych w większości w takie same, czerwone koszulki wydawane przy zapisach. Bardzo dużo dzieci, sporo też dorosłych. Przed startem dumnie na wspaniałym wielkim rumaku paraduje wiekowy już trochę ułan w mundurze z rogatywką i szabelką z minionej epoki. Orkiestra przygrywa właśnie utwór „Przybyli ułani pod okienko”, który znakomicie dopełnia podniosły patriotyczny nastrój z ułanem w tle. Gdy jednak milkną ostatnie takty utworu, koń nagle jakby się czegoś wystraszył, spłoszył, stanął dęba zrzucając jeźdźca i sam padając tuż przed samą linią startu, za którą stały przestraszone dzieciaki.. Wszystko rozegrało się na naszych oczach, tak gwałtownie i szybko, że nikt nawet nie zdążył zareagować
Pisk przerażonych dzieci uświadomił nam ile brakowało od nieszczęścia. Ułan, który sam zapewne przeżył ze dwie wojny mało co nie poległby na święcie patriotycznym.
Start biegu to też temat do niejednej rozprawy na temat jak nie należy postępować. Puszczając dzieciaki razem z dorosłymi ze wspólnego startu należało się liczyć, było pewne, że dojdzie do wielu przykrych zdarzeń. Na dodatek dzieciaki wyrwały z pierwszego rzędu, a tam po starcie trasa w dół, szybkość spora, co chwila jakiś dzieciak wypadał z trasy, a po kilkuset metrach co rusz nagle wpadałeś na idącego malucha.. Początek to jedna wielka przepychanko-mijanka, w której niestety najbardziej cierpieli ci słabsi i wolniejsi. Trasa to niezły karkołomny anglosas wiodący wąskimi ścieżkami usłanymi mokrym dywanem liści ukrywającym położone pod nimi korzenie i liczne dziury. Karkołomne zbiegi, na których niektórzy zjeżdżają ślizgając się obunóż niczym na nartach. Istne wariactwo. Podbiegi weryfikują nieco „ślizgaczy” bo tutaj raczej jodełką pod górkę trzeba.. Spoglądam na zegarek. O ile podany dystans 5 km jest właściwy to powinna być zaraz meta. Może za tym zakrętem? Nie.. może za następnym? Też nie, coś za cicho! Cholera gdzie jest ta meta! Wreszcie jest, wpadamy na dziedziniec u podnóża Kopca Kościuszki, gdzie na mecie osobno, na prawo panie, na lewo panowie. Gorąca grochówka i herbata rozgrzewają czas oczekiwania na dekorację zarówno w kategorii open jak i w kategoriach wiekowych. Na 3 stopniu podium staje Adam Markowski w swojej kategorii, rewanżując się tym samym za słabszy występ w dniu wczorajszym. Zakończenie szybko i sprawnie, gorzej z powrotem do miejsca pozostawienia samochodu. Niestety organizator nie zapewnił żadnego transportu dla takich jak my i niestety musimy pokonać całą trasę raz jeszcze z tą tylko różnicą, że w przeciwnym kierunku. Na szczęście są taśmy więc spoko.. Po kilometrze z przerażeniem zauważamy chłopaków, którzy zwijają taśmy tuż u samego wejścia do zasnutego mgłą lasu… Wiedźma powróciła.…


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


di (2008-11-09,21:20): gdybym tam z Wami nie była, to bym sama nie uwierzyła w ten opis zawodów w krakowskiej metropolii ;) najciemniej pod latarnią ... albo raczej ... najcięższy survival w ... Krakowie ;)
KRIS (2008-11-09,21:26): Ty się ciesz, że nie trafił na nas ten "Zielony" ;)
Tusik (2008-11-10,14:43): Kris, wszystko piknie opisałeś! - toćka w toćkę dokładnie jak było... miło było na mecie zobaczyć się z Tobą i z Di! - i wyściskać się z Wami! - łoj! ależ Ty masz mocne objęcie! ;-)))
KRIS (2008-11-10,14:57): Bo jak zech robił przy łowieckach to zem musioł barany do kastracji trzymać i tak już zostało ;) HEJ! I jak tu przi Tusiku człowiek mo humoru ni mieć?







 Ostatnio zalogowani
Mr Engineer
13:17
Rabarbar
13:03
FEMINA
12:29
zsuidakra
12:09
gpnowak
12:04
akatasz
12:01
bobparis
11:52
klewiusz
11:14
lukasz_luk
11:12
wojmic
11:02
1223
11:01
Personal Best
10:59
fit_ania
10:47
Goniusia13
10:31
Raffaello conti
10:20
Arasvolvo
09:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |