2015-04-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| z prędkością Pendolino (czytano: 1438 razy)
z prędkością Pendolino
Od ostatniego mojego maratonu minął rok. Wystarczająco długo, by zapomnieć o cierpieniu ostatnich kilometrów, wystarczająco długo, by za nim zatęsknić.
Z dwóch wiosennych maratonów miałem do wyboru Łódź i Kraków. Wybrałem Kraków, chociaż daleko. Łódź ze swoją estetyką musi poczekać.
Kiedy oznajmiłem rodzinie, że biegnę w Krakowie , to córka poinformował mnie, że jedzie też, razem z mężem. Fajnie. Będzie raźniej.
Pierwszą atrakcja tego wyjazdu miał być przejazd pociągiem Pendolino na trasie Warszawa-Kraków. Ja wolałbym samochodem, ale skoro mieliśmy jechać razem, to zgodziłem się. Córka zajęła się zakupem biletów, bo dla mnie ta współczesna procedura kupowania biletów przez internet jest zbyt pogmatwana. Nie tak kupowało się bilety kolejowe w czasach, kiedy kolejarzami byli moi dziadkowie, mój tata, a potem ja.
Do Krakowa wyjechaliśmy już w piątek przed południem. Pierwsza część to podróż z Bydgoszczy do Warszawy. Pociąg czysty po kolejowemu. Trudno. Od Warszawy będzie luksus. Rzeczywiście. Dworzec Centralny skorzystał na Mistrzostwach Europy. Czekamy na wjazd nowoczesnego Pendolino a tu przykra niespodzianka. Pomyłka przy zakupie biletów i jedziemy normalnym pociągiem, tyle, że szybkim jak Pendolino. Do Krakowa zaledwie 6 minut dłużej. Nie można powiedzieć, że był to pociąg o czystości tego z Bydgoszczy, ale jedna atrakcja nam umknęła.
W Krakowie czekał już na mnie kolega Andrzej. Wychował się w Krakowie, ale przez wiele lat mieszkał w Bydgoszczy. Teraz znowu mieszka w swoim rodzinnym mieście. Córka z zięciem jadą do swojego hotelu (tam nie było pokoi jednoosobowych), ja z Andrzejem do swojego. Potem na stadion Wisły, po odbiór pakietu. Stąd już blisko na Błonia Krakowskie. Nie widziałem ich nigdy. Pastwisko w środku miasta. Podoba mi się to bardzo. Idziemy przez Błonia a potem na Kopiec Kościuszki. Sądziłem, że to tylko to co widać z dołu a tam niespodzianka – u jego podnóża fort. Bardzo ciekawe miejsce. Tym bardziej, ze Andrzej opowiada, opowiada, opowiada.... Dowiedziałem się bardzo wielu ciekawych rzeczy o Krakowie. Pięknym Krakowie.
Wracamy na Rynek Główny. Na nim już pełno toi-toi. Za dwa dni maraton. Maraton w którym pobiegnę.
Andrzej wraca do domu, a ja z córką i zięciem, z którymi umówiłem się w tym miejscu, zwiedzamy Muzeum znajdujące się pod Rynkiem. Niezwykłe miejsce. Po muzeum jeszcze odwiedziny w knajpce i czas na odpoczynek.
W sobotę umawiam się z córką, że zwiedzam z nimi Kraków tylko rano. Szkoda nóg, czeka je inne zajęcie. Dlatego na Kazimierz jedziemy tramwajem. I wchodzimy w uliczki małego świata, który już odszedł. Pewnie ze względu na pogodę – zimno - mało zwiedzających. To dobrze. Można wsłuchać się w ciszę, w której słychać tylko szepty zapisane na murach. Zapisane w jidysz. Jest sobota, dzień modlitw w synagogach. Ilu tam jest dzisiaj Żydów?
Córka z zięciem idą na swoje dalsze zwiedzanie, a ja jadę na stadion Wisły. Poczuć atmosferę jutrzejszego dnia. Spotykam Marię a potem Wasyla. Chwila rozmowy. Jeszcze pasta party, konferencja red. Kurzajewskiego i wracam do hotelu, by już tylko jak księżniczka – leżeć i pachnieć.
Noc przespałem interwałowo, ale że poszedłem wcześniej spać to suma krótkich nocy dała mi odpowiedni odpoczynek. Jest chłodno, zaledwie kilka stopni. Wiatr jakby łagodniejszy, niż w sobotę. Zabieram wszystkie rzeczy i jadę do hotelu córki. 100 metrów od Rynku. Tam się przebieram. Zakładam krótkie spodenki i dwie cienkie warstwy. I numerek startowy. A pod nim…
Kiedy przygotowywałem się do wyjazdu na ten maraton, zapytałem Tomka, tatę małej Weroniki, czy mogę pobiec z jej zdjęciem. Zdjęciem Weronik, która biegała na City Trail, która dumna była z biegających rodziców, która… miesiąc temu umarła na raka. Miała 6,5 roku.
Tomek zgodził się i tam, w krakowskim hotelu, przypiąłem do numerka zdjęcie Weronik. Zdjęcie, które sam jej kiedyś zrobiłem na biegu.
Na Rynku już tłoczno, gwarnie. I radośnie. Zbliża się start maratonu. Rozgrzewam się, oddaję rzeczy do depozytu i wtedy spotykam Izę. Pierwszy raz, chociaż z Maratonów Polskich znamy się już jakiś czas. Czytamy swoje blogi. Chwila miłej rozmowy i czas na start. Start strefami, dobrze zorganizowany. Słychać hejnalistę z wieży Kościoła Mariackiego. Ruszamy.
Weronika i ja.
Pierwsze kilometry biegnę spokojnie, ale tętno skacze do 140. Odrobinę za wysoko, ale to pewnie też emocje. Zbiegamy w stronę Wisły, by po chwili skręcić w stronę miasta. Dużo nawrotów na tej trasie. Cały czas kontroluję tempo i tętno. Rozgrzewam się. Trochę niepokoi mnie czyste niebo i przygrzewające słońce. Zaczynam myśleć, czy na 12 km (tam miała być córka z zięciem) nie zdjąć jednej warstwy.
Na 8 km odzywa się ból pięty. To chyba ciągle przyczep Achillesa. Pomyślałem wtedy – Weroniko, zrób coś z tym bólem, a ja dalej będę trzymał tempo. I nie wiem czy to przypadek, ale po 200-300 metrach ból ustąpił. Weronika też chciała ukończyć ten maraton?
Po godzinie pojawiają się chmury, robi się chłodniej. Na 10 km średnie tempo biegu 5:34. Bardzo dobrze. Jeśli dałbym radę, to później przyspieszę, a jeśli nie, to mam zapas do 4 godzin. Ale chyba nie przyśpieszę. Zaczyna mocniej wiać. Długie odcinki przy Błoniach były bardzo meczące. Biegnąc pod wiatr staram się chować za kogoś.
Wracamy w stronę Wisły. Wbiegamy na most, a z niego widok na Wawel. Czy Weronika widziała kiedyś Wawel? Jeśli nie, to popatrz Weronisiu, tam kiedyś mieszkali królowie. Tacy jak w bajkach, tylko prawdziwi. I królewny też. Takie jak ta z Twojej ulubionej piosenki (skąd wiem, że to Twoja ulubiona? Twój tata mi powiedział) „Mam tę moc”.
Biegniemy dalej wzdłuż Wisły. Przed Mostem Grunwaldzkim czeka na mnie córka z zięciem. Ma dla mnie butelkę z wodą. Nie biorę jej, bo raz, że chłodno, wręcz coraz zimniej, a dwa, że woda jest co 2,5km i jest jej dużo, a wolontariusze dają sobie doskonale radę z jej podawaniem. Wbiegam do tunelu, a w nim słychać grających bębniarzy. Chyba to oni sprawili, że ten kilometr pobiegłem najmocniej.
Dalej trasa prowadzi jakimiś wąskimi uliczkami, na których są meczące krótkie podbiegi i zbiegi. Już myślę, że na drugim kółku będzie tu walka.
Wracamy na druga stronę Wisły i bulwarami wracamy pod Wawel. Kończy się pierwsze kółko. Moje średnie tempo wzrosło i teraz wynosi 5:32. Znowu Błonia i walka z wiatrem. Zmęczenie narasta, tętno już w okolicy 155. Znowu spojrzenie na Wawel, córka podaje mi wodę przy Moście Grunwaldzkim, ale bębniarze nie są już w stanie wykrzesać ze mnie takiej energii. Zbliża się ten odcinek, którego się obawiałem. Do mety już tylko i aż 10 km. Zaczyna się walka. Teraz każdy metr zaczyna boleć. Damy radę, Weroniko? Spoglądam na jej zdjęcie przypięte do numerka i biegnę dalej.
Przed nawrotem na ostatni most widzę po przeciwnej stronie Hanię. To bardziej znajoma moich znajomych. Nie sądziłem, że Hania jest tak mocna. Mam do niej stratę może 200-250 metrów.
Przed nami most. Dosyć długi podbiegi, a przy tym zmęczeniu mocny podbieg. Na 50 metrów przed jego wierzchołkiem, czuję, że mogę zemdleć z wysiłku. Przechodzę na chwilę w marsz. Jakbym usłyszał – odpuść! Po 30 metrach ruszam znowu do biegu. Zmęczenie jest już jednak takie, że nawet zbieg z mostu nie powoduj jakiegoś dużego przyspieszenia. Jeszcze chyba 6 km. Wbiegamy na nadwiślańskie bulwary. Staram się złapać stały rytm biegu i nie myśleć, tylko biec. Chociaż jest jedna powtarzana myśl – Weronisiu, pomóż. Bo Twój tata powiedział mi, że Ty na pewno pomożesz.
Zbliża się podbieg pod Wzgórze Wawelskie. To już tylko 2 km. Nie wiem jak, ale podbiegłem. I do ulicy Grodzkiej też. A na Grodzkiej już euforia. Jeszcze raz krótkie spojrzenie na zdjęcie, podziękowanie, na moment wzruszenie ściska za gardło i ile sił w nogach. Tuż przed samą metą wyprzedzam Hanię i wpadam na metę.
A o grubość kartki papieru przede mną wpada na metę Weronika. Przebiegła swój pierwszy maraton. W czasie 3:57:43. To jej i moja nowa…
Weronika nie żyje, ale nie w tej chwili. Cieszy się ze mną ze swojej i mojej życiówki.
To dla Ciebie dziecko ten wynik. Dla ciebie i wszystkich tych dzieci, które
szczęścia nie miały…
Za metą rozmawiam chwilę z Hanią, robimy sobie wspólne zdjęcie. Potem jakieś napoje, depozyt, szatnia. Wszystko dobrze zorganizowane, więc dosyć szybko trafiam do kawiarni, gdzie czekają na mnie córka i zięć. Nie mam ochoty na jedzenie, wiec tylko kawa i ruszamy na piękny, nowoczesny dworzec kolejowy w Krakowie. Tym razem nie ma pomyłki i wsiadamy do Pendolino. Pociąg czysty, wygodny. Odpowiedni dla Mistrzów Maratonu ;)
W pociągu jest czas analizę biegu. Zastanowił mnie mój wynik. Średnie tempo biegu 5:34, znakomite, powinno mi dać wynik w granicach 3:55. Wszystko wyjaśnia przebiegnięty dystans. Zegarek pokazuje, że przebiegłem 42,490 km, a więc sporo nadbiegłem. Dlatego średnie tempo na mecie wyszło 5:38. To jednak nie zmienia satysfakcji ze sposobu, w jaki pobiegłem. A był to mój 101 bieg. I pierwszy maraton w kategorii M60. Jestem z tego biegu i wyniku bezczelnie dumny.
A Weronika?
Kiedy umarła, to Tomek, jej tata, napisał na swoim blogu, że odeszła od nich z prędkością Pendolino. Umarła w kilka dni. Nie zadała im bólu powolnego odchodzenia od nich. Teraz wracała ze mną ze swojego pierwszego maratonu.
Maratonu, który przebiegliśmy razem
z naszą prędkością Pendolino.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu andbo (2015-04-21,09:43): Jak na Mistrza przystało zrobiłeś to pięknie i pięknie opisałeś... Gratulacje!!! sojer (2015-04-21,10:05): Grzesiu... Co ja mam Ci napisać? Suszę oczy :)
Królewski Wawel widzieliśmy, smoczą jamę również. Nie wiem dlaczego, ale miałem potrzebę zrobienia z Wierką szybkiego programu poznawania świata, więc była we wszystkich stolicach Polski. I parę innych fajnych miejsc zobaczyła, opowiedziałem jej parę różnych rzeczy, wytłumaczyłem parę procesów dziejących się we wszechświecie.
Zaćmienia słońca też jej nie odmówiłem.
Dzięki za ten wpis. I za maraton, który ją fascynował i po zawodach często mnie pytała czy to właśnie z tego dystansu wróciłem. Jolaw1 (2015-04-21,11:49): :-\
michu77 (2015-04-21,12:52): Gratuluję wyniku... i całego biegu, do 400 metrów nadwyżki, to takie standardowe odchylenia na maratonie.. osasuna (2015-04-21,20:32): Grzesiu gratuluje dwóch rzeczy poprawionego rekordu na 42,195 m i oczywiście szczytnego celu i jakże pięknego bieg z Weroniką, po prostu zatkało mnie jak przeczytałem wpis :) (2015-04-22,09:08): pięknie napisane jak zwykle. Widziałem Cię na którejś z pierwszych nawrotek, potem byłeś daleko z przodu. Gratuluję biegu.
|