2014-02-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Siedem dni słońca (czytano: 2185 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.corriendovoy.com/atletismo/90216/gran-canaria-maraton-2014
Jeff Galloway, napisał kiedyś, że swój najlepszy maraton przebiegł z 75-letnim ojcem w 1996 roku w Bostonie w czasie 5:59:48. Moje wrażenia z maratonu w Las Palmas na Gran Canarii są bliźniacze. Maraton, który tak bardzo cenię przebiegłem wraz z żoną, wprawdzie dużo szybciej, żona takze młodsza od ojca Gallowaya, jednak maraton ten długo będę pamiętał.
W dniu startu zegarek obudził nas o 5:30. Na Kanarach to środek nocy. Słońce wstaje tu ok. godz. 8, mniej więcej w czasie, gdy kładą się spać brytyjskie „imprezowiczki”. Gdy o szóstej rano wychodzimy na śniadanie, one zażywają właśnie porannej kąpieli w hotelowym basenie, w szampańskich nastrojach.
Mieszkamy w Maspalomas, do stolicy wyspy mamy ok 55 km autostradą. Umówieni jesteśmy na wspólną podróż z Bożenką i Arturem . Mamy zabrać także Zygmunta, stałego bywalca wyspy. Na śniadaniu melduje się też Czesiu z Krotoszyna, bardzo dobry reprezentant M 55. Czesiek pojedzie autobusem o siódmej.
Droga mija nam błyskawicznie, Zygmunt zabawia nas opowieściami o swoich maratonach, Gran Canarii i innych przypadkach. Do Las Palmas docieramy, gdy właśnie się przejaśnia. Jesteśmy grubo przed czasem. Zygmunt kieruje nas tak świetnie, że parkujemy 200 od startu/mety.
Rano jest dość chłodno, nie zapowiada się szczególnie ciepły i słoneczny dzień, zresztą Las Palmas znane jest raczej z chłodu i kiepskiej pogody…
Powoli zawodników przybywa, zaczynają nadciągać biegacze ze wszystkich trzech dystansów, 10, 21,1 i 42,2 km. Robi się tłoczno. Przebieramy się, wspólna fotka i powoli zmieszamy w stronę startu. Zabieramy sporo jedzenia: batoniki zbożowe i chałwę. W drodze na start spotykamy Marcina z Kielc, to jego dwudziesty maraton. W dodatku przy okazji lutowych urodzin, otrzymuje on numer 42, czyli wiek właśnie osiągany. Ustawiamy się raczej z tyłu. Rany boskie, przy wąskiej alei startowe to prawdziwy tłum. Maratończyków jest niewielu, ok. 700, natomiast prawdziwa armia ludzi, prawie cztery razy więcej, dostrzega się biegaczy w kanarkowych barwach półmaratonu.
Start wolniutki, właściwie czekamy na odpalenie około 2,5 minuty. Komentator biegu rewelacyjny, wczuwa się w rolę niczym koledzy komentujący mecze Barcelony.
Pierwsze kilometry w tłoku, biegnie się słabo, dopiero po kilkunastu minutach robi się więcej miejsca. Wbiegamy na Avenida Maritima, piękną promenadę nad przystanią jachtową i kierujemy się nią w stronę portu. Punkt odżywczy na 5 km wymieciony całkowicie. Całe szczęście, że mamy własny prowiant. To cud, że udaje się nam zdobyć wodę. Nawracamy po dwóch rondkach, żegnamy zapach ropy i przed sobą mamy przepiękny odcinek promenady przy Playa de Las Canteras, piękna wulkaniczna plaża, wysokie fale, surferzy, mecz piłki plażowej i salsa wszechobecna podczas tego maratonu. Ooooo Tak! Okrążamy nową katedrę i już biegniemy zacienionymi uliczkami w stronę starego miasta czyli Vegety. W mieście dużo kibiców, doping rewelacyjny, cały czas słyszymy: Venga, Vamos, Animo, Arriva! Okrążamy katedrę św. Anny i powoli brniemy do końca pierwszej pętli. Moja żona trzyma się nieźle, biegnie spokojnie swoim tempem. Na półmetku jesteśmy w 2.05.
Po pierwszym okrążeniu ubywa gwałtownie zawodników. Pólmaratończycy zmierzają do mety a na placu boju pozostają jedynie biegacze na pełnym dystansie. Punkty odżywcze teraz zapraszają, wolontariusze ogarniają obsługę. Na horyzoncie pojawia się jednak kolejna trudność : nadciąga południe i robi się bardzo ciepło. Termometry zaczynają wskazywać 24 st. C a odczuwalna temperatura w osłoniętych miejscach jest wyższa. Druga wizyta w porcie jest słaba, zapach ropy intensyfikuje się a asfalt nagrzewa. Natomiast na promenadach dużo więcej osób i lepsze wsparcie kibiców. W punktach dopingowania wyczytują nasze nazwiska i robi się fajnie. Zbliżamy się do magicznego 30 km. Ten odcinek trasy pokonujemy także nad oceanem. Przepiękny doping: salsa, tańce i szpalery kibiców. Tysięczny raz: Vamos! Arriva!
Moja żona słabnie wyraźnie. Biegnie cały czas, ale tempo spada, jest wolniutko, około 7 min/km.
Oto jej opis ściany:
„Około 30 km mówiłam sobie w duchu: dobrze, że nie mam ściany, pewnie nie nadejdzie. Jednak tuż po przekroczeniu 30-stki powoli czułam jak wtyczka się odłącza i brakuje prądu. Zaczęła pojawiać się prawdziwa huśtawka nastrojów – od euforii: dam radę!, po jęki i płacz bezsilności, potem łzy płynęły powoli, jednostajnie, przynosząc chwilową ulgę. Jak mantrę powtarzałem: masz wielkie zasoby, aby ukończyć to gówno, choć nogi mówiły: nie ma prądu. I znów huśtawka nastroju: złość i bezsilność, bo głowa by biegła a nogi mówiły: przestań. Próbowałam przy punktach odżywczych na chwilę stanąć lub pomaszerować, lecz z marnym efektem. Wdrożenie do ponownego biegu było okrutne. Dlatego musiałam truchtać cały czas. W pewnym momencie – obok ludzie szybciej szli niż rzekomo biegłam…’’
Wspieram Tatianę jak mogę. Przez punkty dopingu biegniemy trzymając się za ręce i to wzmaga aplauz kibiców a zarazem daje kopa. Powolutku, konsekwentnie brniemy do mety. Wreszcie po 4 godz. i 35 minutach ją przekraczamy.
To był mój szósty a zarazem najdłuższy maraton i naprawdę wiele mnie nauczył. Dowiedziałem się jak trudno jest biegać wolniej. Kolejny raz przekonałem się jak wiele siły wewnętrznej potrzeba by wygrać ze słabością ciała.
Udział w maratonie Las Palmas był jedną z lepszych naszych decyzji, spotkaliśmy wspaniałych, otwartych ludzi, przeżyliśmy fantastyczne chwile w pięknych miejscach i wiele zyskaliśmy zarówno jako ludzie, jak i zawodnicy. Pozdrawiamy przy okazji szalonych surferów z Pozo Izquierdo: Mikołaja i Maćka.
Następny maraton: Dębno! Rozpoczynamy przygotowania!
P.S. W linku najstarszy zawodnik, 80-ci letni Vladimir Soldatow na mecie, wielki szacunek dla tego maratończyka!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mars (2014-02-02,15:16): Gratuluję ukończenia maratonu w pięknym zakątku naszej planety :-) A także wzorowej postawy sportowej - choć mogłeś szybciej to jednak pobiegłeś poniżej Twoich możliwości, by na całej trasie towarzyszyć żonie :-) Bo są rzeczy ważniejsze od czasu i miejsca na mecie. arturokuro (2014-02-02,16:19): Miło powspominać ,szczególnie gdy za oknem widać to co widać a jeszcze nie tak dawno nogi rwały się same do treningu i trzeba było się powstrzymywać aby nie przeszarżować przed startem. api (2014-02-02,17:08): ach, piękny wpis... ogarnęła mnie nostalgia i żal, że moja tzw. lepsza połowa nie da się namówić na bieganie... pozdrawiam ciepło. marcin m. (2014-02-02,23:33): pozdrowienia z Las Palmas dla Tatianki i Rafałka :)) ...tak jak Wam szybko upłynął tydzień - tak mnie szybko upłynęły 2-tygodnie i już we wtorek wieczorem będę w Polsce :(... .. trzymajcie się ciepło i w zdrowiu i do zobaczenia na trasach biegowych! :)) ...Gran Canaria Marathon jest pod każdym względem atrakcyjny i na pewno warto tu pobiec maraton! :))
|