2012-04-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 39 Dębno maraton (czytano: 1038 razy)
Maraton zwany jest dystansem królewskim – tyle wiemy wszyscy.
Król rządzi poddanymi – o tym zapominamy. Jesli należysz do zapominalskich, zacznij lekturę od przedostatniego akapitu.
Realizując projekt Korony Maratonów, w sobotę wybrałam się do kolejnego królestwa maratońskiego, tym razem do Dębna. Królestwo malutkie, skromne, ale doskonale zorganizowane.
W biurze zawodów: szybka i sprawna obsługa. Troszkę przekomarzań i nawet gapowicze bez zarezerwowanego noclegu lub osoby dopiero zapisujące się na bieg wyszły zadowolone, bez zrujnowanego portfela.
Pasta party: sosik do makaronu smaczny, porcje duże, dokładki na życzenie, kawka, herbatka. A uwagi na temat nieodpowiedniej ‘twardości’ makaronu są zawsze. Tylko kochani, a czy królewski kucharz gotując dla ponad 1000 osób wszystkim w gust trafi? – nie :-) Różne mamy preferencje kulinarne. Świetnie było to widać na śniadaniu w barku na plebani – jedni raczyli się kabanosami (!!!), inni stawiali na dżemy, miody, ja na kajzerski z mlekiem skondensowanym z tubki.
Noclegi: ze znajomymi spaliśmy na plebani. Sale wieloosobowe nie sprzyjają regeneracji, co było do przewidzenia i trudno mieć o to żal do kogokolwiek. Była za to gorąca woda pod prysznicem, barek gdzie można było za małą opłatą napić się normalnej herbatki (1 zł) lub kawy (2 zł), a nie jakiegoś paskudztwa z automatu, i przy stoliku kulturalnie zjeść śniadanko (z prywatnych zapasów). W przyszłym roku też postawię na plebanię, tylko na pokój 2 –os.
Start: królestwo niewielkie, to z każdego punktu na start niedaleko. W konsekwencji przytruchtaliśmy już gotowi, bez potrzeby korzystania z depozytów, jednak trzeba odnotować, iż były one przy samym starcie i odzienie można było oddać dosłownie na 3 min przed strzałem startera.
RUSZYLIŚMY….
Trasa: król przeciągnął nas na 3 pętlach po 14 km asfaltu niezłej jakości (bez dziur !), z minimalnymi tylko podbiegami. W dużej części trasa przebiegała między lasami, gdzie czekali na nas tylko wolontariusze z gąbkami i jedzonkiem, jedynak gdy przebiegaliśmy przez wioski spotykaliśmy się ze stosunkowo sporą liczbą kibiców. Oczywiście droga była całkowicie zamknięta dla ruchu. Aby ułatwić nam kontrolę czasu, na trasie były elektroniczne zegary, co nadal nie jest standardem na zawodach. Na przyszłość, gdyby organizatorom udało się „wyłączyć” wiatr na ostatniej prostej na końcu pętli ( 5 km prowadzących do Dębna) … byłoby cudnie.
Wolontariusze: rewelacyjni :-), niezwykła sprawność podawania gąbek, picia i bieżącego sprzątania, a wszystko z uśmiechem, ciągłym zagrzewaniem do walki i zaproszeniami na następny rok. Na mecie nie potrzebowałam pomocy, czułam się świetnie (wiem, obijałam się na trasie :-)), ale wiele osób zostało od razu odholowanych przez wolontariuszy na masaże, posiłek czy gdzie tam chcieli. Zdumiała mnie wręcz, uczynność wolontariuszy – nie zdążyłam usiąść i natychmiast była dziewczyna z pytaniem czego potrzebuję.
A serwowanie posiłków do stolika i pakiet regeneracyjny (owoce, słodycze, woda i piwo) na odchodne to już szczyt dopieszczenia biegaczy.
W każdej minucie pobytu w Dębnie czuło się, że maratończycy to specjalni poddani króla MARATONU, którym wolontariusze służą z ogromnym oddaniem. Mam nadzieję, że wszyscy to docenili i choć uśmiechem odwdzięczyli się za okazaną nam pomoc.
Meta: przekroczona przeze mnie w czasie 4:01:09 od startu. Z masaży nie korzystałam, od kolegów wiem, że było sprawnie, profesjonalnie i sympatycznie.
Jadąc do Dębna nie spodziewałam się tak doskonałej imprezy. Nadzieje na udany wyjazd pokładałam w dobrym towarzystwie, z którym podróżowałam. Koledzy nie zawiedli, a jeszcze wielu znajomych spotkałam na miejscu. Cieszyło mnie, że parę osób kojarzyło, iż biegam w Spartanach, co oznacza, że nasza akcja trafia do coraz szerszej grupy. Dodatkowo podczas maratonu promowałam nasz lokalny bieg, czyli Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego, biegnąc w okolicznościowej koszulce, co też wywoływało sympatyczne zainteresowanie.
Marzeniem było połamać 4h, jednak od początku miałam świadomość, że choć kilometraż wybiegałam, to szybkości nie mam odpowiedniej. W sumie były szanse na zejście poniżej 4h, ale na końcówce udo zaczęło niebezpiecznie pulsować i wolałam zwolnić, niż ryzykować skurcze i jeszcze większą stratę czasową.
Znów najwięcej energii straciłam na ploteczki i śmiechy na trasie. DZIĘKUJĘ, wszystkim z którymi biegłam poszczególne etapy. Niektórzy pomogli mnie, mam nadzieję, że ja komuś też. Nadal biegam dla przyjemności, a nie wyników. Mimo to, życiówkę i tak poprawiłam o 9 min, więc jest super :-)
Dla mnie tym razem król MARATON okazał się łaskawy :-)
Pamiętajmy jednak, że to ON jest królem. Częściej to my przed królem się skłonimy, niż ON łaskę swą okaże. Owszem, król łagodniejszy jest dla tych co regularnie trenują i z pokorą stają na linii startu, do nich częściej się uśmiechnie, pozwoli w dobrej formie bieg ukończyć, a nawet życióweczkę poprawić. Buty król nie toleruje! Im większa pewność siebie, tym z reguły sroższa porażka.
Jednak kochamy swego króla :-)
I choć słyszałam, parę razy, że NIGDY więcej maratonu, to nie wierzę te rezygnacje….
Król MARATON zawezwie, to poddany maratończyk na linii startu znów stanie…
Pokornie prosząc króla o dobry bieg…
Czego sobie i Wam życze :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu rselke (2013-05-28,21:37): z tego maratonu pamiętam kostkę cukru, którą dostałem od Ciebie na 34km po tym jak wydostałem się z karetki i spod sideł kroplówki tracąc na to 45 minut. Ty poprzez cukier i miłą rozmowę na trasę oraz mój kumpel Cezary, który wręczył mi bidon z izotonikiem - uratowaliście mi tyłek.
Dziękuję :) ultramaratonka (2013-05-28,22:40): Nie ma za co :-)
Oby nigdy więcej takich "przygód" jak Twoja!
|