Zadebiutować, złamać barierę 2:30 i jeszcze wygrać - wszystko to, co nie jeden pewnie chciałby w swoim pierwszym starcie maratońskim:
13 kwietnia 2007 pobudka. 5:00 - czas wyjazdu do najważniejszego biegu w moim życiu, nastawienie bardzo ambitne i bojowe. Noc nieprzespana od nerwów związanych z maratonem. 6 rano wyjazd na spotkanie z resztą ekipy, która właśnie dotarła do Głogowa, a są nimi Jarosław Janicki, jeden z najlepszych ultramaratończyków na świecie broniący barw Hermes Gryfino, Sławomir Sztejter - bardzo szlachetny i rzetelny zawodnik, obecnie jako weteran, do niedawna zwycięzca wielu maratonów w Polsce i za granicą, Agnieszka Golak Śremy - licząca się biegaczka, zwyciężczyni między innymi maratonu w Apeldoorn , rekord życiowy 2:49, no i czwarty zawodnik który ze mną jechał - Jurek Wyka specjalizujący się w biegach 12h i 24 godzinnych, właśnie wybierający się na bieg 12h Madrycie mający rangę Mistrzostw Świata.
A więc, wyjechaliśmy o godz. 7-mej. Przejeżdżając 1000 km, dojechaliśmy do miejscowości Sankt Wendel którą zamieszkuje ok. 90 tyś ludności. Kiedy dojechałem na miejsce to złapałem się za głowę (bardzo malowniczy i lekko pofałdowany teren), patrząc na ulice widziałem co 50-100 metrów jakiś podbieg i wmawiałem sobie, że ciężko tutaj będzie mi nabiegać wynik jak tu będzie taka ciężka trasa - ale byłem mocny mentalnie i za bardzo tym tak się nie przejmowałem. Dotarliśmy na miejsce tzn. do biura zawodów. Oczywiście kolejki przy zapisach, bo dotarliśmy stosunkowo późno około godz.19-tej, ale jak wiemy solidność niemiecka i ich praca w tym kierunku - nie odczuliśmy tego, gdyż organizator poprosił nas niejako bez kolejki jako elitę biegu!!!
Rys.1 - na trasie
Odebraliśmy numery, postanowiliśmy przejść się i troszeczkę pozwiedzać czy to miasto, czy też trasę. Powiem szczerze - mnie interesowała bardzo trasa, a dokładniej jej profil. Później dotarliśmy na miejsce spania, tam oczywiście się rozpakowaliśmy. Byłem bardzo pobudzony, a wiedzący ze jeszcze powinienem zrobić rozruch, poszedłem na niego koło godz. 22-giej czyli bardzo późno, trochę rozpierała mnie energia więc wyszedłem na 20 min potruchtać. Kiedy tak przebierałem nogami koło linii startu i mety, układałem sobie scenariusz jutrzejszego biegu, a obok mnie przechodziły tłumy Niemców, którzy się bardzo dobrze bawili.
Nie przywiązując do tego faktu większej wagi pobiegłem do siebie wziąć prysznic i szybciutko położyłem się do snu!!! Rano jak się obudziłem byłem pełen optymizmu, że tak szybko wczoraj zasnąłem, bałem się że będę męczył się w nocy i nie będę mógł zasnąć, a to by mogło być wyrokiem dla mnie. Koło godziny 8-mej wszyscy wstaliśmy na śniadanie, byliśmy w bardzo optymistycznych nastojach, a więc pełen luz. Po śniadanku wybrałem się z Agnieszką i Jurkiem na przechadzkę po mieście i zajrzeliśmy do pięknego kościoła gdzie spędziliśmy dłuższą chwile na modlitwie w spokoju i wyciszeniu.
Nastała godzina 10 - czas szykowania się do biegu tzn. dopinania wszystkiego na ostatni guzik: numery, czy tak jak Agnieszka przygotowująca swoje odżywki na poszczególne punkty. Godzina 10.50 stawiliśmy się na linie startu, dosyć późno, ale rozgrzewkę przeprowadzaliśmy z dala od zgiełku i tłumu ludzi, tak po prostu było lepiej. Gdy dotarliśmy blisko linii startu byłem w wielkim szoku ile tam było ludzi, tzn. jak i widzów tak i zawodników - nie mogliśmy przedostać się do linii startu i mieliśmy nie mały problem. W końcu dotarliśmy 3 minuty przed startem. Stanąłem w pierwszej linii obok Jarka, Sławka i Agnieszki. Na rozbudzenie organizmu udało mi się zrobić tylko jedną przebieżkę, ponieważ organizator już wzywał zawodników na linię startu !!!
Za mną tłum zawodników około 3 tyś, a z boku mnóstwo kibiców .
11 godz. start bardzo gorąco, wiedziałem, że musze uważać bo ciężko będzie zakończyć maraton dobrym wynikiem przy takiej pogodzie, ale miałem plan nakreślony przez mojego trenera Dariusza Wieczorka. To co on do mnie mówi jest dla mnie świętością, a ja w 99% staram się dostosować do jego poleceń. I tak też było. Start oczywiście zachowawczo biegłem chowając się za innymi zawodnikami, kontrolując zegarek czy aby nie jest za szybko. Pierwszy kilometr - 3:14 czyli za szybko - moje tempo powinno wynosić 3:25/km i tego miałem się trzymać - tak później było przez każdy km Starałem się biec równym tempem, nie patrząc na rywali biegłem swoje. Bardzo gorąco i upalnie, do tego podbiegi, zaczynałem się bać czy podołam temu obciążeniu fizycznie jak i psychicznie. Jednak zaatakowałem na 17 kilometrze, który pobiegłem w 3:17. Kolejne trzy kilometry utrzymałem w tym morderczym tempie.
Nie interesowało mnie co działo się za moimi plecami tylko cały czas kontrolowałem czas na swoim zegarku. Minąłem pierwszy z dwóch okrążeń jakie mieli do pokonania uczestnicy maratonu. Wbiegając usłyszałem wielki krzyk, wrzaski tłumów, oklaski, grzechotki, nie mogłem się skupić na sobie tak było bardzo głośno i usłyszałem spikera, który co mnie zdziwiło nie przekręcił mojego nazwiska!! SENSCAJON SENSACJON POLEN ZIGER ZIGER...ale oczywiście nie interesowałem się tym, czas na połówce to 1:12:50!
Oczywiście prowadziłem. Tak bardzo byłem skupiony na sobie, że wbiegając na wzniesienie gdzie był usytuowany 23 km zauważyłem że ludzie wyszli na środek drogi i wykrzykiwali moje imię klaszcząc przy tym. Coś niesamowitego czułem się jakbym był na Tour de France, jak zawodnicy podjeżdżają na wzniesienia, przy małej prędkości to ludzie wychodzą bardzo blisko kolarzy aby móc widzieć ich z bardzo bliska czy nawet dotknąć.. Tak też i było ze mną - totalna euforia - tak się tam czułem - tysiące ludzi kibicowało na całej trasie! Co dwa, trzy km stały zespoły śpiewając i zagrzewając do walki na trasie.
Rys.2 - coraz bliżej mety...
26 km mam kryzys - przez dwa km tempo spadło o 10-13 sekund / km. Słyszałem z oddali, że kibice już nie tylko klaskali ale że już ktoś tam mnie gonił!! Na 28km pierwszy raz się obejrzałem do tylu i zobaczyłem Niemca z numerem 1, który był za mną jakieś 80m i wtedy przyszły myśli że to już koniec mojego prowadzenia, że za chwilę wszyscy mnie będą wymijać - jeden po drugim… Tak myślałem, ale biegłem dalej - jeden kilometr, minąłem następny, oczywiście nie oglądając się do tyłu, poczułem że coś jest nie tak!!! Nikt mnie nie minął??? Słyszałem, że oklaski milkną i wtedy zrozumiałem że prowadzę dalej… Postanowiłem przyśpieszyć – 30 km pobiegłem w 3:19 a do 33 km biegłem w tempie 3 :20 – 3:23 tak, że jak na ten km to było bardzo szybko. Obok mnie jechał pilot i telewizja nadająca cały czas relacje na żywo. Jedna osoba z tego samochodu odezwała się do mnie na 35km „Piotrek, Piotrek, dawaj, masz przewagę około 1 kilometra nad drugim, bardzo się zdziwiłem z tego powodu, że ktoś do mnie odezwał się po polsku i wymówił moje imię i jeszcze na dodatek że miałem taką przewagę?
Wtedy dotarło do mnie że tego maratonu nie mogę przegrać z zawodnikami innymi tylko jak już sam ze sobą!! Nadszedł 37 km i zaczęło się już niedobrze robić - dopadł mnie kryzys, zacząłem zwalniać i płacząc z bólu biegłem już z myślą tylko by dobiec, nawet nie myślałem o rekordach, gdzie i tak cały czas biegłem na rekord mojej miejscowości, to było raczej pewne że go pobije nawet biegnąc w tempie po 3:45 - 3:48 było pewne że go pobije!!
Biegnąc uginały mi się nogi, liczyłem w głowie ile jeszcze mi zostało do mety i czekałem z upragnieniem na kolejne tabliczki z oznakowanymi kilometrami jak na zbawienie...
Rys.3 - zwycięstwo !!!
Na 41 kilometrze już byłem pewien, że wygram i zacząłem pozdrawiać widzów przybijając piątki z nimi… Biegnąc przed ostatnią prostą od linii mety widziałem szpaler tysięcy ludzi witających mnie jak swojego zawodnika, coś co ciężko opisać, i niespotykane na żadnym z dotychczasowych imprez biegowych u nas w kraju. W końcu ostatnia prosta truchtam sobie do mety i rozkoszując się dzielę z widzami swoim zwycięstwem. Przecinam linię mety, czuję euforię !!!
Potem już wyczekiwałem na naszych zaraz za mną zameldował się Jarek. Czekałem na Agnieszkę i byłem pełen optymizmu jeśli chodzi o jej start, nie mogłem czekać na linii mety bo wtedy udzielałem wywiadów telewizji niemieckiej za pośrednictwem tłumacza!!!
Agnieszka dobiegła na 5 pozycji - liczyłem na więcej z jej strony, ale jeśli ona była zadowolona z siebie, to i ja byłem z niej dumny!! Potem tylko wyczekiwanie na dekoracje najlepszych, nasza opinia na temat tego biegu wyniosła ocenę najwyższego uznania. Nie chciałbym zachwalać, bo bynajmniej jestem patriotą, ale nie uczestniczyłem w podobnym biegu u nas w kraju. Na zachodzie ludzie potrafią kibicować na trasie, umiejąc się przy tym bawić, a ponadto impreza została perfekcyjnie zorganizowana , tylko pozazdrościć.
Dziękując za przeczytanie mojego artykułu zapraszam wszystkich na następny rok do Sankt Wendel. Będzie można przeżyć coś niesamowitego, pięknego i bynajmniej niezapomnianego. Pozdrawiam wszystkich czytelników najlepszej strony o tematyce biegowej maratonypolskie.pl.
W doradztwie co do podjęcia decyzji odnośnie udziału w biegu namówił nas Krzysztof Bartkiewicz, dla którego hobby jest zbieraniem wszelkich informacji o biegach w różnych zakątkach świata i dzieli się informacjami na łamach forum.
Ze sportowymi pozdrowieniami. PIOTREK STACHYRA
|